|
Post by Modrick on Sept 15, 2014 13:48:20 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część pierwsza: Wybrzeże Mieczy
23. Eleint 1382 RD, Pustynia Calima, CalimshanMistrzyni Iphoeph wyglądała na zaintrygowaną wieściami z Thay. Jak do tej pory praktycznie ignorowała wszelkie plotki z ojczyzny, skupiając się całkowicie na swoich poszukiwaniach zaginionego calimshyckiego artefaktu, rzekomo ukrytego pod piaskami wielkiej pustyni Calima. Tym razem jednak informacje z jej macierzystej akademii wywarły spore wrażenie. Raporty wspominały o anomaliach magicznych nieznanego pochodzenia, które wystąpiły w ostatnich miesiącach w różnych częściach Faerunu. Wykluczono interwencję typowych w takich sytuacjach kandydatów: demonów, diabłów, githyanki, czy drowów i chociaż moc samych anomalii nie była specjalnie imponująca, rada akademii podejrzewała, że istnieje między nimi jakiś związek. Thay nie przepada zaś, gdy ktoś poza nimi bawi się w szeroko zakrojone magiczne eksperymenty na terenie Faerunu. Natomiast z racji tego, że dopiero co zarejestrowano anomalię w regionie Waterdeep, przekazano te informacje mistrzyni Iphoeph, licząc na jej zainteresowanie i zbadanie tej kwestii. Chociaż Czerwoni Czarnoksiężnicy posiadali liczne enklawy na Wybrzeżu Mieczy, włączając też samo Waterdeep, akademia nie miała zamiaru dzielić się wynikami swoich badań z konkurencją, a tak się składało, że najbliższym czarodziejem z akademii o odpowiedniej randze w tym regionie była właśnie Iphoeph. Mistrzyni zgodziła się więc podjąć zadania, nie miała jednak zamiaru sama udawać się w tak wrogo nastawione do Czerwonych Czarnoksiężników regiony we własnej osobie. I oczywiście nie zamierzała również przerywać swoich badań tutaj, w Calimshanie. Do rozpoznania terenu i zgromadzenia informacji o naturze anomalii również potrzebny był co najwyżej adept. Mistrzyni musiała jedynie czuwać, żeby nie skaził jej opinii swoją niekompetencją. Wybór więc był oczywisty. Myrddin był umiarkowanie zadowolony ze swojego zadania, zważywszy na straszliwe cywilizacyjne zacofanie regionów, do jakich miał się udać. Źródło anomalii miało znajdować się w okolicy niewielkiej wioski Amphail, podlegającej pod jurysdykcję Waterdeep, ale od samego miasta odległej o dobre kilka dni drogi. Nadziei na jakiekolwiek wygody cywilizacji były zerowe. Spakował się odpowiednio do dzikich terenów, na jakie przyszło mu wyruszyć, po czym mistrzyni bezceremonialnie teleportowała go prosto do regionu Amphail, gdzie miał wypełnić swoje „najbardziej odpowiedzialne do tej pory zadanie”. 24. Eleint 1382 RD, Amphail, Wybrzeże MieczyWioska Amphail liczyła sobie zaledwie 500 mieszkańców, nie licząc farmerów mieszkających na przylegających gruntach. Na tyle, na ile tego typu wioska mogła być słynna, Amphail szczyciło się hodowlą koni sprzedawanych przede wszystkim do armii Waterdeep. Posiadała nawet niewielki „rynek”, którego centralnym punktem był bardzo celnie nazwany „Koński staw” oraz jedną jedyną przyzwoitą karczmę, zlokalizowaną przy tymże stawie. Najważniejszym w wiosce był ród Roaringhornów, jedna z kilku rodzin zajmujących się hodowlą koni na wielką skalę. Szczycili się oni sześcioma czarodziejkami-wieszczkami, które najwyraźniej wypełniały zapotrzebowanie na magię w wiosce, bo innych osób władających Sztuką nie sposób było znaleźć. W związku z nimi też Myrddin trafił na pierwszy interesujący trop: w tym samym dniu, w którym według raportów Thay doszło w regionie do anomalii magicznej, wszystkie wieszczki utraciły zdolność władania magią, a mieszkańcy widzieli świetlistą łunę gdzieś na południe od wioski. Czarodziejki zostały pod eskortą odwiezione do Waterdeep na badania, a wioska w efekcie straciła swoich „ekspertów” od magii. Myrddin dowiedział się także, że w ostatnich dniach do miasta ściągnęły różnorodne podejrzane osobniki, które aktualnie przebywały w karczmie, odstraszając ciężko pracujący lud Amphail od tego dostojnego przybytku. Nie zwlekając wyruszył więc do karczmy, licząc na zdobycie większej liczby informacji i jakież było jego zdumienie, gdy przestąpił jej próg. Oto bowiem przy jednym stole siedział elf, niewątpliwie z południa (Myrrdin obstawiał, że z Tethyru) i dwóch półelfów, którzy jednak nie mogliby się bardziej różnić: jeden nosił na sobie kapłański symbol Tempusa i sprawiał wrażenie obytego z cywilizacją, być może przybył z Waterdeep, a od drugiego na milę czuć było charakterystyczną woń druida i ślady wychowania w elfiej dziczy. Dalej siedział jakiś człowiek, który jednak kompletnie nie rzucał się w oczy z powodu siedzącego obok niego wcielenia dobra i sprawiedliwości, obrońcy uciśnionych i wrzodu na tyłku wszystkich pragmatycznych mieszkańców Faerunu – aasimara, paladyna Torma. Myrrdin nie mając wyjścia musiał wejść w komitywę z tą pokraczną zbieraniną i szybko okazało się, że wielu z nich sprowadza tutaj ta sama kwestia. Ku jego zdumieniu druid zwący się Teofrastem, który został tutaj wysłany przez swój krąg z Wielkiego Lasu, był w stanie nazwać nawet poprawnie zaobserwowane zjawisko anomalią magiczną zamiast zwyczajowych bredni o manifestacji Matki Natury i innych druidzkich rojeniach. Paladyn zwany Belbharem nie zawiódł jednak ani odrobinę obaw Myrrdina, powołując się na ZŁO i SIŁY PIEKIELNE czające się w tych magicznych czarach-marach, o których zapewne jego zakon paladynów wiedział tyle, że ładnie błyskają. Kapłan Tempusa zwał się Strelanem i również przybył w poszukiwaniu anomalii, zapewne licząc na wyzwanie i interesującą walkę, jak to wszyscy wyznawcy Tempusa mają w zwyczaju. Człowiek, zwący się Morthem i parający się najwyraźniej jedynie machaniem ostrymi przedmiotami w stronę przeciwnika wyglądał na typowego najemnika szukającego pieniędzy, a elf z Tethyru zwący się Rumpelstinskinem przybył tutaj by... handlować mydłem. Zanim Myrddin zdołał strawić to, co zobaczył, zjawiła się pani Elraghona Selember, jedna z niezależnych hodowców z Amphail, oferując całej grupie zadanie za „sowitą zapłatę”. Opisała mianowicie, że od kilku dni, co mniej więcej pokrywało się z wystąpieniem anomalii, gospodarstwa jej i innych hodowców są atakowane, zabierane są konie i giną... drobne metalowe elementy, takie jak fragmenty sprzączek i uprzęży, podkowy i rozmaite inne przedmioty koniecznie dla funkcjonowania hodowli. Stało się to na tyle uciążliwe, że stwierdziła, że wymaga to interwencji poszukiwaczy przygód, za jakich najwyraźniej wszystkich zgromadzonych wzięła. Jako że nie było jak na razie innego tropu, a status oficjalnego poszukiwacza przygód w takiej dziurze jak Amphail pozwalał wejść do domu absolutnie każdego pod przykrywką „śledztwa”, Myrddin zdecydował się przyłączyć do tej farsy i zobaczyć, co z niej wyniknie. Zanim „drużyna” wyruszyła na swoją pierwszą „misję”, podjęła niezbędne „przygotowania”, a Myrrdin w tym czasie próbował szukać śladów anomalii wokół rezydencji Roaringhornów, słusznie rozumując, że jeżeli wszystkie postradały swoje magiczne zdolności, to jakieś ślady powinny pozostać. Nie był niestety w stanie znaleźć nic interesującego i przyłączył się do grupy, ruszającej właśnie śladem anomalii i końskich uprzęży. Świeżo zorganizowana drużyna poszukiwaczy przygód wyruszyła więc na dzikie ostępy Wybrzeża Mieczy, w których czaiły się przeraźliwe stwory i zagrożenia, wobec jakich najdzielniejsi z dzielnych drżą w skrytości serca. Poważnym problemem była z pewnością kompletna niekompetencja w kwestii tropienia, jaką wykazali wszyscy pozostali, włączając w to druida, który, przynajmniej w teorii będąc zaznajomionym z dziczą, powinien był się na coś przydać. Niestety, drużyna spędziła długie godziny błąkając się po lasach, aż w końcu cudem wpadła na niewielką grupkę przeraźliwych i straszliwych potworów, które wlały grozę w ich nieustraszone w innym wypadku serca. Owe to koboldy tak bardzo nastraszyły bohaterów, że zdecydowali się ich tropić do ich siedziby i zapewne jedynie dlatego, że głupota koboldów była w stanie przewyższyć nawet niekompetencję drużyny w ukrywaniu, udało im się dotrzeć do koboldziej kryjówki. 25. Eleint 1382 RD, okolice Amphail, Wybrzeże MieczyDrużyna nieustraszonych poszukiwaczy przygód stanęła przed wejściem do groty, prawdopodobnie będącej kryjówką koboldów. Chociaż nie byli tego absolutnie pewni, obecność koboldzich wartowników przy wejściu i patroli wchodzących i wychodzących z groty zdawała się skłaniać ich ku takiej odważnej tezie. Po długich przygotowaniach zdecydowali się zaatakować obu dziarskich wartowników i po krótkiej walce samą swoją liczebnością zmogli ich i od razu wzięli się za przesłuchiwanie jednego z nich. Wykazali się w tym względzie wyjątkową niekompetencją, próbując rozmaitych taktyk, które zapewne poskutkowałyby, gdyby mogli nieszczęsnego kobolda torturować dniami i dekadniami, ale do pozyskania informacji w trybie pilnym okazały się bezużyteczne. Ostatecznie więc zdecydowali się po prostu spacyfikować całą kryjówkę koboldów i rychło wzięli się do pracy. W kolejnych pomieszczeniach natrafili na nietypowe „łupy”, jakie koboldy gromadziły. Znalezienie sterty martwych koni, które nie były jednak wykorzystywane jako pożywienie, a po prostu gniły sobie w jednej z jaskiń, utwierdziło drużynę w przekonaniu, że to koboldy są odpowiedzialne za problemy wioski. Trafili niedługo później do zbrojowni, w której oprócz rozmaitej broni, której nie omieszkali sobie błyskawicznie przywłaszczyć, natrafili na kolejny nietypowy łup: barda zamkniętego w klatce. Zwał się ów grajek Ossianem i nie był w stanie sensownie uzasadnić swojej obecności w tym miejscu, ponad to, że koboldy zaatakowały go znienacka i zaciągnęły do jaskini. Drużyna nie widziała nic niepokojącego w zabieraniu przypadkowo spotkanych bardów zamkniętych w klatkach przez niebezpieczne potwory i dołączaniu ich do swojej grupy i nie dość, że to uczyniła, to jeszcze dorzuciła w ofercie udział w przyszłych łupach. Wzmocnieni więc w tej sposób świeżą krwią kontynuowali pacyfikację koboldziego plemienia. Natrafili w końcu na jaskinię, w której znajdowały się młode koboldziątka, ze strachem spoglądające na groźnych przybyszów. Na widok wartego sporo złota kunsztownie wykonanego płaszcza, jakim małe jaszczurki były przykryte, w oczach części drużyny zamigotała żądza złota, zdolna pokonać nawet największe opory moralne. Myrddin z obrzydzeniem opuścił pomieszczenie, upewniony po raz kolejny w swym przekonaniu, że te wszystkie durne morały, jakie rzekomo dobre i praworządne organizacje Faerunu wyrzucają z siebie, zadziwiająco szybko znikają, gdy tylko w grę wchodzi odpowiednio duża ilość złota. Nie dotyczyły to oczywiście paladynów, włączając w to tego uczestniczącego w wyprawie, ale dla nich po prostu nie było już ratunku. Po nasyceniu swoich żądz bogactwa drużyna podążyła w głąb jaskiń, gdzie natrafiła w końcu na główną salę tych ewidentnie krasnoludzkich, chociaż od dawna zapuszczonych ruin. Tam też zobaczyli dziwaczną scenerię: pośrodku sali zgromadzona została ogromna sterta metalowych przedmiotów, których kradzieże były tak uciążliwe dla mieszkańców Amphail, nad nią zaś górował prowizoryczny tron, przy którym wartę trzymało dwóch rosłych orków, a na którym zasiadał bardzo podejrzanie wyglądający krasnolud. Orkowie, wraz z ostatnią żyjąca w tych podziemiach jeszcze grupką koboldów, ruszyli do ataku na drużynę, krasnolud zaś spokojnie przyglądał się jej przebiegowi i nie wykonał najmniejszego ruchu, pomimo stosunkowo szybkiej i zdecydowanie bolesnej porażki jego sił. Zamiast tego przedstawił się jako Grumbold Bolgur Orlode Thorsten, przedstawiciel krasnoludzkiej organizacji z Waterdeep zwanej Obsydianowym Oskardem, który został wysłany do tych ruin jego przodków, celem ich zbadania i zabezpieczenia. W trakcie wspomnianego zabezpieczania, które niewprawne oko mogło zapewne łatwo pomylić z plądrowaniem, doszło, według słów Grumbolda, do dziwnych magicznych eksplozji i anomalii, które ściągnęły mu na głowę całe plemię koboldów, które jednak zamiast uciąć mu głowę, jak na porządne koboldy przystało, zaczęły oddawać mu boską cześć i znosić w darze rozmaite podarunki, których to pozbawiały w efekcie czcigodnych hodowców koni z Amphail. Bolgur zdecydował się grać kartami, jakie mu zostały podane i radził sobie całkiem dobrze w roli boga, czy tez króla koboldów, aż nie zjawił się Myrddin z towarzyszami i nie wymordował wszystkich jego wyznawców. W trakcie tych obszernych wyjaśnień członkowie drużyny w wyjątkowo subtelny sposób próbowali okrążyć dziwacznego krasnoluda, a następnie rzucili się na niego, spętali go i kontynuowali przepytywanie w tej formie, chociaż nie wpłynęło to znacząco na styl jego zeznań. Ostatecznie wydobyli od niego lokalizację karczmy będącej siedzibą oddziału Obsydianowego Oskardu w Waterdeep (która to z iście krasnoludzką subtelnością nazywała się karczmą „Pod Oskardem”), jak również lokalizację bliżej nieokreślonej wieży w okolicach Amphail, do której z wynikami swoich obserwacji miał się Orlode udać po zakończeniu swojej misji w krasnoludzkich podziemiach. Wobec takiego rozwoju sytuacji drużyna zdecydowała dokończyć plądrowanie, czy też zabezpieczanie krasnoludzkich ruin i po zakończeniu tegoż wyruszyli z pojmanym krasnoludem z powrotem do Amphail. Tam przekazali wynik swojego śledztwa wraz z Thorstenem pani Selember, która obiecała przekazać go strażnikom z Waterdeep celem kontynuowania dochodzenia, a także przekazała drużynie niewątpliwie należną jej nagrodę. Wobec braku istotnego postępu w wyjaśnianiu pochodzenia anomalii i tropie w postaci tajemniczej wieży w okolicy, Myrddin zdecydował się kontynuować swoją znajomość z drużyną w kolejnej przygodzie, planując jednakże w skrytości serca sposoby na przyspieszenie ich nieuniknionej eksterminacji. 28. Eleint 1382 RD, okolice Amphail, Wybrzeże Mieczy Podróż do wieży wymagała już użycia wierzchowców, z uwagi na kilka dni drogi, jakie czekały drużynę, szczęśliwie mieli teraz na podorędziu całą wioskę pełną hodowców koni zadowolonych z ich sukcesów w zbadaniu ich problemu. Cała grupa ruszyła więc w stronę wzgórz na północ od Amphail, podążając za wskazówkami z mapy krasnoluda. Towarzyszył im także bard Ossian, który najwyraźniej nie miał nic ciekawszego do roboty niż siedzenie w koboldzim lochu, więc kontynuował teraz swoją podróż razem z drużyną licząc na materiał do swoich nieuniknionych pieśni i wierszy, jakimi zamierzał zapewne zacząć rychło zadręczać towarzyszy. Szybko trafiła się okazja na wzruszającą balladę, oto bowiem przejeżdżając wąską ścieżką na zboczu masywnego wzgórza drużyna została zaskoczona przez młodego czerwonego smoka, który najwyraźniej wylegiwał się na szczycie wspomnianego wzgórza i nie był zachwycony hałasem, jaki czyniła w tej spokojnej okolicy banda jeźdźców. Zrzucił więc na drużynę lawinę kamieni, która skutecznie wyeliminowała kilka wierzchowców należących do grupy, nie widząc w nich jednak godnego przeciwnika po chwili odleciał niezadowolony tym losowym spotkaniem w dziczy. Niedługo potem drużyna dotarła w końcu do lokalizacji wieży, nie byli jednakże w stanie jej dostrzec. Nie widząc naturalnie innego wyjaśnienia niż „Jak nie ma, to nie ma” już myśleli, by ruszać w inne miejsce, gdy w końcu jednej z chodzących w kółko i bez sensu osób udało się przypadkiem trafić na barierę, którą nawet mizerna wiedza na temat magii posiadana przez Myrddina pozwoliła zidentyfikować jako efekt magicznego ekranu, który maskował całą, wcale foremną wieżę maga na szczycie wzgórza, na którym się znajdowali. Powoli jasny stawał się też modus operandi drużyny, na który składała się absurdalna ostrożność w zbliżaniu się do drzwi czy innej przeszkody, zakończona zwyczajowo machnięciem ręką i okrzykiem „Szarża!” i następnie walką do upadłego, niezależnie od rozwoju sytuacji. W tym przypadku liczyli być może na inne powitanie, zostali jednak na najniższym poziomie wieży zwyczajnie zignorowani przez szalejące w powietrzu stado różnego rodzaju mefitów, które zdawały się walczyć ze sobą, czy może raczej pląsać, trudno było bowiem dostrzec jakiś efekt ich ataków. Po dłuższej kontemplacji tego nietypowego zjawiska drużyna zadecydowała, by wziąć się za to, co potrafiła najlepiej i przystąpiła do plądrowania wieży, kompletnie ignorując mefity. Na kolejnym piętrze ich grabieżcze zapędy powstrzymał ożywiony dywan, który najwyraźniej nie był zadowolony z upadku obyczajów wśród poszukiwaczy przygód, jaki niewątpliwie dostrzegł u gości w wieży, toteż przystąpił do ich sukcesywnego atakowania. Ironią losu niewątpliwie było, że pierwszą ofiarą przez niego połkniętą był właśnie paladyn. Szczęściem dla niego dopiero co zamontował w swojej zbroi kolce, które pozwoliły mu nieco łatwiej wydostać się z objęć dywanu. Myrddin natomiast po raz pierwszy od opuszczenia Amphail okazał się w jakiś sposób przydatny, podpalając rozszalały dywan, co przynajmniej odrobinę przyspieszyło jego ostateczną porażkę w starciu z najeźdźcami. Piętro wyżej na drużynę czekał kolejny ożywiony przedmiot o bardzo niezwykłym kształcie. Pamiętając jak przez mgłę lekcje na temat innych planów, Myrddin zdołał nazwać ów obiekt fortepianem. Tenże fortepian jak się okazało ubzdurał sobie po ożywieniu, że jest bykiem i zaczął zawzięcie szarżować na drużynę, ostatecznie jednak nie stanowił równie wielkiego wyzwania jak złowrogi dywan z piętra niżej. Poza nim i różnymi regałami, które zostały skrupulatnie przetrząśnięte w poszukiwaniu łupu, drużyna znalazła trzy duże lustra rozstawione w równych odległościach na obwodzie pomieszczenia, a które okazały się być portalami wiodącymi na najwyższe piętro wieży. Trafiwszy tam nasi bohaterowie natrafili na pomieszczenia mieszkalne właściciela tej budowli i z niezwykłą podejrzliwością podchodzili do eleganckiego łoża, spodziewając się kolejnego ożywieńca, gdy oto ktoś zaczął miotać w ich kierunku zaklęcia i eksplodujące mikstury, nie mając nawet na tyle honoru by pokazać się i nadziać na topory i miecze wojowników, zamiast tego pozostając bezczelnie i plugawie niewidzialnym. Skończyło się to niezwykłym zamieszaniem połączonym z przeskakiwaniem pomiędzy piętrami wieży przy użyciu portali, aż w końcu udało się niesfornego czarodzieja, który okazał się być gnomem, pojmać. Po raz kolejny wykazała się drużyna swoimi talentami w przesłuchiwaniu testując na biednym gnomie wszystko, od wbijania sztyletu w losowe części ciała, po zakopanie go żywcem w ziemi, przy pozostawieniu wystającej na powierzchnię głowy, nasmarowaniu tejże miodem i oczekiwaniu na mrówki czy inne drobne stworzenia mogące się wspomnianym miodem zainteresować. Wszystkie te błyskotliwe techniki interrogacji spełzły jednak na niczym wobec ewidentnego szaleństwa, jakim dotknięty okazał się być gnomi mag. Uzyskano od niego jedynie tyle, że należy do jakiejś organizacji zwanej Kręgiem, której symbolem jest dziwny niemagiczny pierścień z rzadkiego fioletowego metalu i że został tu wysłany z jakąś ważną misją i że „Amphail czeka niespodzianka! Śmiertelna niespodzianka!”. Nieco bardziej interesujące okazały się oględziny samych luster z portalami. Mizerna wiedza Myrddina na ich temat okazała się niemniej wystarczająca, by określić, że nie służyły li tylko do oryginalnego sposobu podróżowania między piętrami wieży, ale mogły zasilić znacznie potężniejsze wyładowanie magii, które mogłoby potencjalnie wiązać się z zaobserwowanymi anomaliami magicznymi. Nie wiadomo było jednak w jaki sposób miało się to wiązać z organizacją zwaną Kręgiem, która to, jak wiadomo było części drużyny, stanowiła stosunkowo niewielką grupę magów-renegatów, wyrzutków z akademii magicznych i innego rodzaju niespełnionych czarodziejów, którzy skupiali się głównie na poszukiwaniu i gromadzeniu magicznych przedmiotów, włączając w to różne niedziałające już pozostałości po starożytnych cywilizacjach. Skończywszy przesłuchiwanie gnoma i plądrowanie jego wieży drużyna zadecydowała o jego zabiciu, z uwagi na jego bezużyteczność i chociaż wywołało to ograniczony sprzeciw co bardziej świątobliwej części grupy, to jednak nikt specjalnie po zamordowanym bestialsko gnomie nie płakał, co ponownie utwierdzało Myrddina w przekonaniu o tym, z jak wielkimi idiotami ma do czynienia. Nie mając nic więcej do zrobienia w tej okolicy zadecydowano więc o powrocie do Amphail i podjęciu tam dalszych tropów. Nieśmiało rzucona sugestia, że trzy portale w wieży mogły wskazywać na trzy różne lokacje dla potencjalnych anomalii, sugerowała, że być może będzie coś jeszcze wartego uwagi w tej okolicy. 30. Eleint 1382 RD, Amphail, Wybrzeże MieczyGdy drużyna powróciła w końcu do Amphail zastała tam mieszkańców wioski wzburzonych nowym i nieoczekiwanym zajściem. Oto bowiem w ciągu jednej nocy zniknęła woda z Końskiego stawu i aż strach było pomyśleć jak wielkimi konsekwencjami to groziło dla całego Faerunu! Po rozpytaniu się wśród miejscowych bohaterowie dotarli do interesującej lokalnej legendy, jakoby właśnie pod tym stawem znajdować się miały krypty starożytnego króla nieumartych, czy inne tego rodzaju brednie, niemniej sugerujące obecność ruin pod wioską, które w ten czy inny sposób mogły być odpowiedzialne za katastrofalny odpływ wody. Część drużyny od razu uznała to za wystarczającą wymówkę by zacząć się tarzać w błocie pozostałym po stawie, Myrddin jednakże nie miał na to najmniejszej ochoty, ostatecznie jednak został przy użyciu przemocy wrzucony twarzą do przodu prosto do błotnego spływu w jaki zamieniło się niedawne jeszcze dno zbiornika. Na dnie błotnego wiru, jaki utworzył się pośrodku Końskiego stawu bohaterowie natrafili na starą, spiralną klatkę schodową, która prowadziła w istocie do starożytnych korytarzy pod stawem i wioską. Przedostając się tam jednak w tak bezpośredni sposób byli tak beznadziejnie umorusani, że Myrddina można było od tej pory zwać Brunatnym Czarodziejem. Podziemia okazały się być całkiem bogate we wszelkiego rodzaju pułapki i dziwaczne zabezpieczenia, poczynając od szkieletów czających się we wnękach dookoła pierwszej sali, po zagadki logiczne wzbogacone idiotycznymi rymowankami. Wśród tych bardziej tradycyjnych strzelająco-zatruwających pułapek w pobliżu wejścia do podziemi drużyna odnalazła ciała dwóch ludzi noszących na palcach identyczne pierścienie, jak szalony gnom z niedawno splądrowanej wieży. Sugerowałoby to, że podziemia te w jakiś sposób w istocie zaintrygowały Krąg, który musiał się tu dostać zaraz przed wyschnięciem Stawu, lub być może nawet wcześniej i w efekcie był odpowiedzialny za pozbawienie wszystkich biednych wierzchowców z Amphail napitku, albowiem ciała były całkiem świeże. Po splądrowaniu sporej części pokaźnych podziemi drużyna dotarła w końcu do dziwacznej sali zbudowanej na planie koła, z wirującymi ścianami, które czyniły wejście i wyjście z niej cokolwiek problematycznymi. Jak na sprzedawcę mydła Rumpelstinskin popisał się nielichymi zdolnościami akrobatycznymi, zwinnie przeskakując przez wrota w ułamkach sekundy, w jakich pozostawały otwarte i ostatecznie zdołał powstrzymać dziwaczny mechanizm. Całe pomieszczenie było jednocześnie obłożone zaklęciem ciszy, z czego skorzystał Myrddin dając ujście swej nagromadzonej nienawiści do drużyny, jedynie swoją żywą gestykulacją mogąc dać wskazówki co do natury swego burzliwego wyciszonego monologu. W końcu bohaterowie dotarli do wielkiej sali, której całą środkową część wypełniała woda budząca nieoczekiwany niepokój wśród drużyny. Szybko stało się jasne, że przyczyną niepokoju był żywiołek wody kontrolujący cały ten podziemny basen, niemniej jednak nawet on nie dał rady zmasowanemu atakowi brutalnej siły ze strony rębajłów i innych strzelców. Wraz z jego zniszczeniem odpłynęła jednak z pomieszczenia cała woda, pozostawiając bohaterów na dnie potężnej jamy, na podłodze której powbijane były masywne metalowe kolce, przyozdobione szkieletami i innymi uroczymi pozostałościami po wcześniejszych gościach tych podziemi. Ostatecznie jednak dzięki twórczemu zastosowaniu zaklęcia lewitacji i liny udało się przedostać na drugi brzeg zbiornika i w końcu bohaterowie dotarli do głównego pomieszczenia podziemi. Natrafili tam na starożytny grobowiec, otoczony stojakami z dawno wygasłymi świecami i strzeżony przez dwa potężne szkielety ogrów. W miejscu serca wprawione miały one wielkie rubiny, które oczywiście zostały przez drużynę zrabowane i sprowokowały krótką, acz zaciętą walkę ze szkieletowymi ogrami. Po pokonaniu ostatnich już strażników drużyna przystąpiła do rabunku grobowca, w którym znalazła pochowaną ludzką kobietę w zbroi płytowej, wskazującej na jej paladyńską przynależność. Oprócz typowych w takich sytuacjach łupów zwrócił uwagę fakt, że pod jej zbroją, w miejscu gdzie znajdowałoby się jej serce, wprawiona została dziwna kryształowa kula, subtelnie mieniąca się wszystkimi kolorami i emitująca niemal niezauważalną aurę magiczną. Tę to pryzmatyczną kulę od razu przywłaszczył sobie Myrddin, jako jedyny kompetentny w sprawach magii, a nikt z drużyny nie widział żadnego powodu, by protestować. Zakończywszy eksplorację podziemi bohaterowie powrócili do wyjścia na powierzchnię, gdzie jednak zastali czekającego na nich i nieco skołowanego człowieka, zwącego się Horbenem, który począł nieskładnie wyjaśniać coś o swoim mistrzu, kuli, zaklęciach i innych tego typu bredniach, których i tak nikt poza Myrddinem nie był w stanie zrozumieć. Początkowo drużyna próbowała zbyć wszelkie pytania o ich udział w splądrowaniu podziemi, zrzucić winę na Krąg i zostawić Horbena samemu sobie, ten jednak szybko połapał się, że drużyna jest w dość bezpośredni sposób zaangażowana w przejęcie majątku, jakie nastąpiło w tych podziemiach, w tym zwłaszcza dotyczące pryzmatycznej kuli i chciał koniecznie towarzyszyć drużynie. Zabrano więc go do karczmy na powierzchnię i przystąpiono do gruntownego przepytania, acz tym razem wyjątkowo bez użycia tortur. Rychło okazało się, że chociaż Horben ma niezerowe zdolności magiczne, to jednak należy do plugawego rodu zaklinaczy, niestety, z uwagi na kompletną magiczną ignorancję, reszta drużyny nie była nawet w stanie pojąć zdegustowania i pogardy, jakie zaklinacze budzili w prawdziwych użytkownikach magii. Wyjaśniło się także, że mistrz Horbena, niejaki Tarnikos, przybył wraz z nim do sąsiedniej wioski, Rassalantaru i wysłał samego tylko Horbena do Amphail celem użycia dziwacznej różdżki, która miała sprawdzić stan magicznych zabezpieczeń na starożytnych ruinach, które drużyna właśnie skończyła zabezpieczać. Po uzyskaniu pomiarów miał on powrócić do Rassalantaru i zdać raport mistrzowi, teraz jednak, skoro sytuacja okazała się być nieco bardziej skomplikowana, niż oczekiwał, zasugerował drużynie, żeby wraz z nim spotkali się z Tarnikosem. Tym bardziej, że mistrz ostrzegł go, że agenci organizacji zwanej Kręgiem mogli próbować naruszyć grobowiec, a znajdować się w nim miał potencjalnie niebezpieczny i silny magicznie przedmiot. Bardziej dociekliwe pytania wykazały, że te podchody celem sprawdzenia magicznych zabezpieczeń były cyklicznym procederem ze strony Tarnikosa, czy też jego zwierzchników i wysyłanie adepta do takiego zadania wskazywało, że zleceniodawcom zależało na niezwracaniu na siebie uwagi. Cóż, zważywszy na fajerwerki jakie w ostatnich paru dniach otoczyły Amphail ze wszystkich stron, to raczej nie wchodziło już w grę. Ostatecznie, z uwagi na brak dalszych tropów dotyczących anomalii w Amphail, i na ślady wiodące wpierw do Rassalantaru, a dalej do Waterdeep, drużyna zadecydowała o wyruszeniu następnego dnia do mistrza Horbena. Zanim to jednak nastąpiło, Myrddin przystąpił do badania pryzmatycznej kuli, nie mógł jednakże odczepić od siebie Horbena, który, gdy zorientował się, że czarodziej ją posiada, nie chciał odstąpić go nawet na krok. Obaj spędzili więc bezsenną noc w wynajętym pokoju w karczmie, a następnego dnia Myrddin stanowił obraz nędzy i rozpaczy, w rezultacie całonocnych analiz i kompletnego braku rezultatu, co samo w sobie, z uwagi na oczywistą obecność aury magicznej w kuli, irytowało go niemiłosiernie. 2. Marpenoth 1382 RD, Rassalantar, Wybrzeże Mieczy Kolejny dzień minął bohaterom na podróży do Rassalantaru, noc zaś spędzona została już na miejscu, w karczmie o intrygującej nazwie „Pod Śpiącym Smokiem”. Okazało się bowiem, że dwa dni wcześniej dostrzeżono nad otulonymi mgłą bagnami na południu od wioski serię magicznych wyładowań, a Tarnikos widząc to nie zawahał się wyruszyć celem ich zbadania i od tej pory ślad po nim zaginął. Nie chcąc zwiedzać bagna w środku nocy drużyna zadecydowała więc przeczekać do rana, a Myrddin ponownie spędził niemal całą noc na dalszych próbach rozgryzienia zagadki pryzmatycznej kuli i jedynym, co osiągnął, było zidentyfikowanie natury aury magicznej, wskazującej na szkołę zaklinania. Nie widząc żadnych szans na dalsze postępy w tej dziedzinie zadecydował, że pora przystąpić do bardziej zdecydowanych kroków i gdy Horben odstąpił od niego na chwilę, by wraz z resztą członków wyprawy przygotować się do podróży na bagna, wysłał on swojego nieustraszonego chowańca, kota Behemota, uosobienie wszelkich heroicznych cech pośród wszystkich chowańców multiwersum, wzór kociej doskonałości, wiernego towarzysza i nieomylnego doradcę, bezwzględnego dla wrogów i miłosiernego dla zbłądzonych sojuszników, wspaniałego przywódcę i inspirującego mówcę, doskonałego tropiciela i niedostrzegalnego łowcę, powiernika straszliwych tajemnic i uczonego w największych sekretach Sztuki, w misję o, jak się później okazało, fundamentalnym znaczeniu dla przyszłości Faerunu, którą to tylko on, dzięki swojej nadludzkiej kociej przebiegłości i wszystkich innych jego oczywistych zaletach, wcześniej już wymienionych, był w stanie osiągnąć. Wyruszył więc Behemot razem z kupcami jadącymi do Waterdeep, podczas gdy Myrddin dołączył do drużyny, zbywając machnięciem ręki pytania o nieobecność swojego chowańca, jego towarzysze zaś nie widzieli w tym żadnego powodu do niepokoju i zignorowali tę kwestię. Horben za to, korzystając z okazji, a dodatkowo jeszcze ośmielony krańcowym wyczerpaniem Myrddina, przez całą drogę na bagna nakazywał swojemu kruczemu chowańcowi dziobanie czarodzieja, co reszta drużyny przyjmowała z niefrasobliwym rozbawieniem, nieświadoma zemsty, jaka ich czekała.
|
|
|
Post by Modrick on Sept 16, 2014 13:31:38 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część II: Waterdeep
2. Marpenoth 1382 RD, Pniacze Bagno, Wybrzeże Mieczy Rzeka Dessarin, nad której ujściem zbudowane było Waterdeep, w swoim dolnym biegu płynęła leniwie i rozlewała swoje wody szerokim korytem, tworząc rozległy i podmokły obszar zwany Pniaczym Bagnem. Drużyna dotarła do jego północnego skraju zaledwie po paru godzinach podróży od Rassalantaru i od razu dało się jej we znaki poważne utrudnienie: całe moczary spowite były bardzo gęstą mgłą, praktycznie zmuszającą bohaterów do przeszukiwania terenu po omacku. Nie było jednak specjalnie innego wyboru w tej sytuacji, więc rozpoczęła się mozolna przeprawa przez podmokłe tereny. Bardzo szybko jednak udało się trafić na ślady aktywności innych istot żyjących na bagnach: zwłoki potężnego i odrażającego stwora zwanego otyughiem, a także kilka ciał jaszczuroludzi. Przemarsz uzbrojonej grupy poszukiwaczy przygód zaburzył też spokój wynaturzeń pochodzących z planu powietrza, zwanych błędnymi ognikami, które próbowały porazić drużynę, z mizernym jednak skutkiem. W końcu bohaterowie napotkali jednak godnego przeciwnika, w postaci innego bagiennego stwora, zwanego chuulem i po zaciętej walce zdołali pokonać bestię.
Nie był to jednak koniec, bowiem bard Ossian dał popis swojej wiedzy, przywołując legendy o zwyczajowych kryjówkach, w których chuule, zwyczajem smoków, gromadzą swoje skarby, jak również niedojedzone ofiary. Tym samym niemal jednogłośnie zadecydowano zarzucić oryginalną misję i skupić się na poszukiwaniu jaskini ze skarbami. Udało się ją odnaleźć dość szybko, jednakże, jak można było się po bagnistym terenie spodziewać, wejście do niej nie należało do najwygodniejszych. Zadecydowano wtedy o wysłaniu na zwiady kapłana Strelana, poprzez wrzucenie go siłą do jaskini. Był to niejako przełomowy punkt w rozwoju wysublimowanej taktyki drużyny, dodający do zwyczajowego aspektu ślepej szarży na przeciwnika motyw rzucenia kapłana jako pierwszego na pożarcie w formie zwiadu. Pierwsze objawy tej tendencji dało się zauważyć już przy badaniu podziemi pod Amphail, gdzie to w przypadku kilku pułapek Strelan, a nie, jak można by przypuszczać, ci wykształceni w złodziejskim fachu, został wysłany w celu zbadania stopnia ich letalności. Szczęściem dla Strelana w tym wypadku nie zastał on jednak nikogo w jamie chuula, przystąpił więc do jej plądrowania, a rychło przyłączyła się do niego reszta drużyny.
Nasyceni łupem i zbrodniami na niewinnych mieszkańcach bagna bohaterowie zdecydowali się kontynuować poszukiwania maga Tarnikosa i niedługo potem dostrzegli pośród gęstych mgieł wyraźnie przebijającą się magiczną łunę. Idąc jej śladem dotarli w końcu do nieco rzadziej pokrytego mgłą terenu, przedstawiającego bardzo ciekawy widok. Oto bowiem z bagna wyłaniały się ruiny ewidentnie elfich konstrukcji, a pośrodku zrujnowanej wieży, za magiczną barierą, emanującą tak dobrze dostrzegalną łuną, znajdował się niezwykle zasuszony staruszek, który na widok drużyny od razu się ożywił i począł wołać w ich kierunku. I byłoby to spotkanie w dziczy z pewnością bardzo beztroskim i przyjemnym, gdyby nie grupy jaszczuroludzi rozproszone na terenie ruin i strzegące bariery.
Wywiązała się więc chaotyczna walka, a po pokonaniu straży bariery Myrddin razem z Horbenem, w geście niezwykłej solidarności z wciąż wykrwawiającą się w walce drużyną, przerwali rzucanie zaklęć i skupili się na przepytywaniu staruszka. Okazał się on w istocie być mistrzem Horbena, Tarnikosem, wyglądał jednak zdecydowanie starzej, niż Horben oczekiwał. Szybko jednak zreferował, co tak naprawdę się stało z nim w ostatnich dniach. Oto bowiem dostrzegł dwie noce wcześniej magiczne wyładowania nad bagnem i udał się w ich kierunku celem wykonania pomiarów i tak trafił do tych właśnie ruin, należących do starożytnego elfiego imperium Illefarn. Nawet tak ograniczona umysłowo grupa jak rozmówcy Tarnikosa była świadoma istnienia tego potężnego państwa u zarania dziejów Faerunu, sięgającego u szczytu swojej potęgi od rzeki Dessarin, aż po tereny dzisiejszych Neverwinter i Luskan i będącego jednym z głównych przeciwników imperium Netherilu. Wiedza ta jednak nie miała wielkiego pożytku dla Tarnikosa, który teraz tkwił w tych starożytnych ruinach zamknięty za magiczną barierą. Okazało się, że został zaatakowany przez jaszczuroludzi podczas badania ruin i próbował otoczyć się prostym zaklęciem ochronnym. Wtedy jednak dopiero zorientował się, że trafił na strefę wyjątkowo groźnej dzikiej magii i jego zaklęcie nie dość, że skutecznie zamknęło go w niezniszczalnej barierze, to jeszcze wykorzystało jego własną energię życiową do jej zasilania.
Referując te zdarzenia Tarnikos doskonale zdawał sobie już sprawę z tego, że nie pozostało mu wiele życia, zanim bariera kompletnie wyssie z niego siły witalne, nie mając więc wyjścia zdecydował się powierzyć dalszą misję drużynie. Pryzmatyczna kula w posiadaniu bohaterów okazała się być dość istotnym obiektem; po dociekaniach Myrddina Tarnikos ujawnił, że to artefakt zdolny istotnie wzmocnić efekty działania innych zaklęć i rytuałów i chociaż sam w sobie nie jest ani specjalnie magiczny, ani groźny, nie powinien wpaść w niepowołane ręce. Ten subtelny komentarz nie wywołał specjalnego wrażenia na reszcie drużyny, która w międzyczasie rozprawiła się z grupami jaszczuroludzi i dołączyła do rozmowy. Tarnikos, zdradzając ślady desperacji, dorzucił do tego subtelnego komentarza wyraźne wskazanie palcem na niewinnie wyglądającego Myrddina, wraz z precyzyjnym stwierdzeniem, że kula nie może wpaść w ręce Czerwonych Czarnoksiężników. W innych okolicznościach przyrody być może słowa te wzbudziłyby w Myrddinie ostrożność i poczucie zagrożenia, w tych jednakże, w których się akurat znajdował, nie odczuwał potrzeby nadmiernego przejmowania się tymi, jak się później okazało, wciąż zbyt subtelnymi dla drużyny sugestiami biednego Tarnikosa. Konający czarodziej zaś widząc jałowość swoich ostrzeżeń zdecydował się poprosić towarzyszy Myrddina o pomoc w kontynuowaniu misji. Wyjaśnił, że wraz z jego śmiercią bariera przestanie działać i będą mogli zabrać jego rzeczy osobiste, w tym specjalną torbę, w której mieli przechować kulę, a która powstrzymałaby ewentualne próby wieszczenia jej położenia przez potencjalnie niebezpieczne siły (wymowny rzut oka na Myrddina w tym momencie ponownie nie wywarł na tym ostatnim żadnego wrażenia, świadomego bezrefleksyjności jego towarzyszy).
Zadaniem drużyny miało być dostarczenie kuli bezpiecznie do sekretnej świątyni Bahamuta w Szarych Wierchach, łańcuchu górskim położonym dobre tysiąc kilometrów na wschód od Waterdeep. Sytuacja była tym bardziej interesująca dla Myrddina, że Bahamut był bogiem wszystkich metalicznych smoków, zwanym także praojcem smoków Faerunu. Było niezwykle intrygującym, jaki związek miałby łączyć Tarnikosa, kulę i boga smoków. Tarnikos wyjaśnił, że oczywiście nie byliby w stanie odnaleźć świątyni bez dokładnej lokalizacji, dlatego też poprosił drużynę o udanie się do jego domu w Waterdeep, gdzie mieli zdobyć dokładną mapę położenia świątyni i dopiero stamtąd wyruszyć w podróż na wschód. Dalsze pytania nie przyniosły więcej przydatnych informacji, a w międzyczasie kolejna grupa jaszczuroludzi przybyła z bagien i zaatakowała drużynę. Tarnikos w końcu, mając poczucie spełnionego zadania, poddał się wysączającemu efektowi bariery i zmarł, a bohaterowie swoim szlachetnym zwyczajem zrabowali jego zwłoki, włączając w to wspomnianą torbę. Kapłan Strelan, zapewne wciąż pod wpływem traumy po wrzuceniu do jaskini chuula, zaproponował torturowanie duszy biednego czarodzieja przy użyciu swoich rytuałów, by wyciągnąć od niego położenie świątyni. Spotkało się to jednak ze zdecydowanym sprzeciwem co bardziej praworządnej części drużyny. W tym momencie zdecydowano się też ostatecznie odebrać kulę Myrddinowi i oddać ją na przechowanie Horbenowi, aż do odwołania. Myrddin nie czynił specjalnych oporów w związku z tym i razem z towarzyszami ruszył w podróż powrotną do Rassalantaru. Po krótkim odpoczynku w karczmie zadecydowano o podróży bezpośrednio do Waterdeep, celem podjęcia misji przekazanej przez Tarnikosa.
5. Marpenoth 1382 RD, Waterdeep, Wybrzeże Mieczy Waterdeep znane było w całym Faerunie pod nazwą Miasta Wspaniałości i nawet Czerwoni Czarnoksiężnicy musieli niechętnie przyznać słuszność tej nazwie. Sama metropolia liczyła ponad sto tysięcy mieszkańców, a wraz z okolicznymi terenami Lordowie Waterdeep mieli pod kontrolą ponad milion obywateli. Władało ich miastem szesnastu, w tym jeden mianowany co kilka lat na miano lorda protektora, będący jedynym oficjalnie znanym, jako że reszta lordów działała incognito. Razem z przywódcami innych miast wybrzeża, od Neverwinter po Wrota Baldura tworzyli oni Sojusz Lordów, organizację miast-państw na tyle potężną, by zapewnić Wybrzeżu Mieczy niezależność i obronę przed zakusami innych potęg Faerunu. Magiczne wsparcie Waterdeep zapewniał Zakon Czujnych Magów i Obrońców, zrzeszający najpotężniejszych magów regionu, pod przywództwem Khelbena Arunsuna, zwanego Czarnokijem. Jednocześnie obok Zakonu w mieście funkcjonowała duża i potężna enklawa Czerwonych Czarnoksiężników, wykorzystująca handlową potęgę Waterdeep do uzyskiwania ogromnych obrotów z handlu swoimi magicznymi produktami.
Dla towarzyszy Myrddina była to pierwsza wizyta w tak wielkim ośrodku miejskim i z początku nie bardzo wiedzieli jak zabrać się do poszukiwań, ostatecznie stwierdzono, że aby zlokalizować dom Tarnikosa, należy się rozdzielić. Jedna grupa miała udać się do kwater straży miejskiej, druga wypytać bezpośrednio w siedzibie Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, wnioskując, że Tarnikos byłby w niej zarejestrowany, bard Ossian wyczuł okazję do ogrania okolicznych karczm i być może przy okazji zdobycia potrzebnych informacji, a Myrddin zaproponował, by poprosić o pomoc enklawę Czerwonych Czarnoksiężników, w czym drużyna nie widziała nic podejrzanego (chociaż z początku Horben i paladyn Belbhar podnieśli larum) i pozwoliła mu udać się tam pod eskortą Horbena. Zanim doszło do rozdzielenia na grupy bohaterowie mieli okazję zobaczyć przylot wspaniałego latającego statku, którym do Waterdeep przybył halruaański ambasador, a który został zacumowany u szczytu najwyższej z wież siedziby Zakonu. Po tym interesującym zdarzeniu każdy ruszył w swoją stronę i kolejne parę godzin zeszło na poszukiwaniach.
W końcu udało się wszystkim trafić pod mieszkanie Tarnikosa, usytuowane w dzielnicy klasy średniej. Podjęta została wówczas brawurowa próba uzyskania dostępu do domu przez drzwi frontowe, będąca inicjatywą łotra (wciąż zawzięcie zwącego się sprzedawcą mydła) i wojownika, a zakończona dość spektakularną porażką i zwróceniem uwagi wszystkich okolicznych patroli straży miejskiej. Ten incydent nie mógł jednakże powstrzymać bohaterskich śmiałków przed włamaniem, odczekali więc oni na nadejście zmroku i podjęli kolejną próbę, tym razem wykorzystując znacznie mniej zwracające uwagę kuchenne okno, przez które w krótkim czasie cała drużyna, w mniej lub bardziej pokraczny sposób, przedostała się do kuchni. Garnki i zastawa stołowa nie okazały się jednakże wystarczającymi przeciwnikami dla drużyny, podjęta została więc bezprecedensowa próba bojowego wkroczenia do pokoju gościnnego. I tak oto w wyniku doskonale przemyślanego ataku przez drzwi kuchenne drużyna stanęła oko w oko z grupą zamaskowanych postaci w czerni, najwyraźniej oczekujących ich przybycia. Nie mieli nasi bohaterowie czasu nawet złapać oddechu po przeprawie z drzwiami kuchennymi, bo wnet w całym domu rozpętało się ogniste piekło, podtrzymywane zaklęciami obu stron. Zbrojni rzucili się w bój, pozostali członkowie drużyn wspierali ich z dystansu, zaś Myrddin bohatersko wspierał drużynę swoimi myślami z kuchni. Niebawem na tę jakże strategicznie kluczową pozycję taktycznie przegrupował się także kapłan. Szybko się okazało, że nieoczekiwani goście w pokoju gościnnym nie byli łatwym przeciwnikiem. Ich przywódca z początku, jak na przywódcę przystało, stał sobie z tyłu, nic nie robiąc. Widząc jednakże pierwszych z jego kompanów osuwających się na ziemię, włączył się do walki, wywołując na tyłach drużyny eksplozję kuli ognia, która boleśnie poraniła członków drużyny. Wówczas to rozpoczęło się kolejne przegrupowanie w stronę kuchni, tym razem dokonane przez Horbena, w którego pieczy wciąż spoczywała tajemnicza pryzmatyczna kula. Zaraz potem naszych bohaterów objęły płomienie kolejnej eksplodującej kuli ognia, a z kuchni dał się słyszeć rozdzierający krzyk konającego zaklinacza: „ZDRADA!”. Nasi bohaterowie padali ciężko ranni na ziemię, straty wśród przeciwników również rosły, aż wreszcie na placu boju pozostał tylko przywódca zamaskowanych gości oraz drużynowi łotr i druid. Wtedy też z kuchni wyłonił się Myrddin, niosąc w sakwie przewieszonej przez plecy pryzmatyczną kulę odebraną nieżyjącemu już zaklinaczowi. W jego ręce zaś tkwiła pomarańczowo-żółta różdżka, którą ten wymierzył w ostatnich żyjących członków swojej drużyny i posłał w ich stronę kolejną kulę ognia. Kolejna eksplozja i już tylko jeden z dzielnych bohaterów pozostał na placu boju, a i to nie na długo, bo oto ostatnim zaklęciem zamaskowany przybysz, którego przebranie zostało rozwiane przez eksplozję, ujawniając charakterystyczne czerwone szaty czarnoksiężników z Thay, wymierzył magiczny pocisk w łotra, który nie zdołał uchronić się przed atakiem i padł na ziemię. Tajemniczy przybysz uśmiechnął się do Myrddina, rzucając tylko krótkie „Dobra robota”, a wkrótce potem ostatni żyjący jeszcze, choć nieprzytomni, członkowie drużyny, wydali swe ostatnie tchnienie… Kilka chwil później dwie zamaskowane sylwetki w długich szatach opuściły dom Tarnikosa, przemykając w stronę ambasady Thay. Następnego dnia straż miejska ogłosiła raport z zajścia w dzielnicy, stwierdzając, że grupa poszukiwaczy przygód, którzy dzień wcześniej przybyli do Waterdeep, znalazła przygodę większą niż się spodziewała i padła ofiarą magicznych pułapek w domu maga, który nierozważnie próbowała okraść. Nad doczesnymi szczątkami zabitych odprawiono stosowne modły i pochowano je w jednym ze wspólnych grobów w miejskiej nekropolii, a o całym zajściu zapomniano już kolejnego dnia, gdy kłótnia między kapłanami Torma i Helma doprowadziła do spalenia świątyni Talosa.
6. Marpenoth 1382 RD, Waterdeep, Wybrzeże Mieczy Pochylaliśmy się nad wydarzeniami tych ostatnich dni, jednakże spoglądając tylko na rzeczy powierzchownie dostrzegalne. Teraz jednak musimy przyjrzeć się prawdzie o tamtych wydarzeniach. Prawdzie, w której kluczową rolę odegrał najwspanialszy z chowańców, towarzysz Myrddina, Behemot. Ostatni raz słyszeliśmy o nim, gdy wraz z karawaną kupców wyruszył do Waterdeep, oddzielając się tym samym od reszty drużyny, która podążyła na bagna śladem Tarnikosa. Oznaczało to, że uzyskał on istotną przewagę nad drużyną i dotarł na długo przed nimi do Waterdeep. Tam też, kierowany swym niezawodnym wyczuciem kierunku i kocią intuicją, trafił do bram enklawy Czerwonych Czarnoksiężników, gdzie niezawodnie rozpoznano w nim powiernika ważnych wieści.
Szybkonogi Behemot w istocie przyniósł nowiny do enklawy. Myrddin przygotował zawczasu w Rassalantarze wiadomość dla swoich sojuszników, którą następnie powierzył swojemu chowańcowi, a w której objaśnił naturę znalezionego artefaktu i zasugerował odebranie go przemocą od aktualnych jego posiadaczy. Już w czasie eksploracji ruin pod Amphail upewnił się w swoim zamiarze wymordowania pozostałych członków drużyny, teraz zaś miał w ręku narzędzie mogące zapewnić mu pomoc enklawy w Waterdeep. Nie należy jednakże zapominać, że i sama kula, która, chociaż niewątpliwie magiczna, nie dała się rozpoznać żadnym zaklęciom badawczym, była istotnym celem i przedmiotem zainteresowania Myrddina. Jego nadzieją było, że wzbudzi to zainteresowanie przedstawicieli Thay i, gdy w końcu dotrze razem z drużyną do Waterdeep, udzielą mu koniecznej pomocy. Zadaniem Behemota było oczekiwać na jego przybycie, a empatyczna więź między mistrzem i chowańcem, która miała zasięg około jednej mili, stanowiła doskonały sygnał ogłaszający przybycie Myrddina do Waterdeep.
Dzień później drużyna w istocie zjawiła się w Mieście Wspaniałości i tutaj nastał dla Myrddina najbardziej niebezpieczny moment. Nie mógł on bezpośrednio skontaktować się z enklawą Czerwonych Czarnoksiężników bez ryzyka wzbudzenia podejrzeń, zamierzał więc zdobyć zwój z zaklęciem Wiadomości, by przy jego pomocy przekazać ostatnie informacje i poprosić o pomoc. W momencie wysłania Behemota nie wiedział bowiem o świątyni w Szarych Wierchach i konieczności udania się do domu Tarnikosa, gdyby więc nawet enklawa gotowa była udzielić mu pomocy, nie byłoby możliwości skoordynowania operacji. Tutaj jednak kolejny raz wybawieniem okazała się niekompetencja drużyny, która, chociaż z pewnym oporem, zgodziła się na poproszenie Czerwonych Czarnoksiężników o pomoc w zlokalizowaniu mieszkania Tarnikosa w Waterdeep. W ten sposób Myrddin bez wzbudzania podejrzeń mógł udać się do enklawy razem z Horbenem i pozostawiając tego ostatniego w głównych salach ambasady, skupionego na poszukiwaniu wraz z dyżurnym magiem lokalizacji domu Tarnikosa, udał się do przyległego pomieszczenia, gdzie spotkał się z oddelegowanym do pomocy mu czarodziejem Thazalem. Kilka minut wystarczyło na przekazanie wszystkich niezbędnych informacji do zastawienia pułapki, jedynym warunkiem było opóźnienie drużyny w jej próbach przedostania się do mieszkania Tarnikosa do wieczora, tak aby Thazal ze swoimi pomocnikami zdołał się tam przedostać i przygotować. Wizyta w enklawie okazała się więc być nader udana. Horben uzyskał lokalizację siedziby swego mistrza, a Myrddin zdobył pomoc niezbędną do zamordowania drużyny. Obaj szczęśliwi użytkownicy magii wyruszyli do nowo odkrytej lokacji, gdzie wkrótce spotkali się z całą resztą towarzyszy.
Jak wspomniane było wcześniej, rychło doszło do próby sforsowania drzwi domu Tarnikosa, zakończonej zwróceniem uwagi kilku patroli straży i w efekcie bez nawet najmniejszego wysiłku ze strony Myrddina drużyna zadecydowała przełożyć „atak” do wieczora. Gdy zaś w końcu dostali się do środka, w głównym pomieszczeniu czekali już zebrani przez Thazala i ukryci przy pomocy zaklęć ciemności zabójcy i inne elementy spod ciemnej gwiazdy, za parę sztuk złota gotowe rzucić się w bój bez zadawania zbędnych pytań. Myrddin, oczekując starcia, przeczekał je w kuchni, licząc że jego sojusznicy wykonają za niego całą brudną robotę, jednakże szybko okazało się, że będzie jednak musiał unurzać swe ręce we krwi niedawnych towarzyszy niedoli. Tak też gdy do kuchni wycofał się ciężko ranny Horben, wciąż mający przy sobie pryzmatyczną kulę, został rażony zaklęciami Myrddina i zginął na miejscu, wydając jedynie dramatyczny okrzyk o zdradzie w drużynie, który jednak nie mógł wiele pomóc jego towarzyszom. W ten sposób kula powróciła do jej oryginalnego powiernika, który teraz ostrożnie próbował wybadać sytuację w głównej sali, gdzie niestety walka okazała się być znacznie bardziej wyrównana, niż by oczekiwał. Thazal przez swą opieszałość w dołączeniu się do walki o mały włos nie doprowadził do własnej zagłady i chociaż jego kule ognia skutecznie zdziesiątkowały drużynę, teraz oto pozostał ciężko ranny na placu boju, przeciwko wciąż groźnym przeciwnikom.
Wtedy też Myrddin stracił pewność siebie, dostrzegając jak niepewne stało się zwycięstwo i zdał sobie sprawę, że od jego działania zależy wynik starcia. Nie posiadał jednak już przy sobie zaklęć na tyle potężnych, by zmienić fundamentalnie losy bitwy, począł więc w panice przeglądać zagrabione przez siebie w trakcie podróży magiczne przedmioty, licząc na cud. Szczęście było tego dnia przy nim, oto bowiem na dnie swoich bagaży odnalazł niepozorną różdżkę, którą to, wraz z kilkoma innymi podobnymi przedmiotami, znalazł plądrując wieżę szalonego maga Kręgu w okolicy Amphail, w trakcie gdy reszta drużyny zmagała się z ożywionym dywanem. Identyfikacja następnego dnia pozwoliła mu się przekonać, że była to różdżka kul ognia, w której jednakże pozostał tylko jeden jedyny ładunek. Myrddin nie był chętny dzielić się tym intrygującym znaleziskiem z resztą drużyny z własnej woli, a ponieważ rychło pojawiły się nowe problemy w postaci ruin pod Amphail, kuli i Horbena, kwestia magicznych urządzeń odnalezionych w wieży zeszła na dalszych plan do tego stopnia, że nawet Myrddin zapomniał o różdżce pozostawionej na czarną godzinę. Teraz jednak nadeszła właściwa chwila i czarodziej wykorzystał różdżkę, by rzucić w swoich niedawnych towarzyszy ostatnie ogniste zaklęcie, po którym tylko jeden z nich, zawzięty sprzedawca mydła Rumpelstinskin, trzymał się ostatkiem sił na nogach. Thazal natychmiast skorzystał z okazji i użył swojego ostatniego zaklęcia magicznych pocisków by dobić przeciwnika, zostawiając go wykrwawiającego się na ziemi obok towarzyszy.
Obaj czarodzieje uścisnęli sobie dłonie po dobrze wykonanej pracy, dobili ostatnich z konających bohaterów, spalili ich ciała i opuścili dom Tarnikosa, przemykając do ambasady razem z tajemniczą pryzmatyczną kulą, której zdobycie kosztowało życie drużyny poszukiwaczy przygód, którzy ledwie parę dni wcześniej spotkali się w karczmie w małej wiosce Amphail. Ich przygody zakończyły się w masowym grobie na cmentarzu w Waterdeep. Przygody Myrddina dopiero się zaczynały...
|
|
|
Post by Modrick on Sept 16, 2014 13:32:54 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część III: Thay
7. Marpenoth 1382 RD, Waterdeep, Wybrzeże MieczyNastroje w enklawie po powrocie Myrddina i Thazala można było uznać za powściągliwie radosne. Operacja w gruncie rzeczy przebiegła perfekcyjnie - drużyna nieudaczników została pokonana, intrygujący magiczny przedmiot posiadany przez nich został przejęty i bezpiecznie dostarczony do enklawy, a wszyscy wynajęci do tej operacji najemnicy w elegancki sposób pozwolili się zabić w trakcie walki z drużyną, uwalniając adeptów od konieczności ich późniejszego zdradzenia i wyeliminowania. Pozostawało zawsze ryzyko, że ktoś nadgorliwy mógłby zainteresować się dokładnym przebiegiem starcia, sięgając po zaklęcia wieszczące, ale zważywszy na błahość całego zajścia z punktu widzenia straży miejskiej nie oczekiwano tak drastycznych posunięć. Nawet gdyby ktoś jednak próbował, to użycie potężniejszych zaklęć wieszczących wymagałoby zdobycia ciała któregoś z zabitych poszukiwaczy przygód, a fakt, że ich ciała spoczęły w nieoznakowanym masowym grobie skutecznie temu zapobiegał. Obu adeptom pogratulowano więc wykonania zadania i podjęto przygotowania do natychmiastowego wysłania ich do Thay. Nie sposób było oczywiście przegapić śladów zazdrości w oczach niektórych z rezydentów enklawy, co jedynie potwierdzało jak niebezpiecznym było w Thay wyróżnianie się pojedynczym jednostkom. Na szczęście dla Myrddina ani jego zdolności, ani renoma nie mogły stanowić dla nikogo zagrożenia, mógł więc w miarę spokojnie cieszyć się swoim sukcesem. Ostatecznie więc, po zakończeniu serii sprawozdań i wypełnianiu niezbędnych przy tego typu operacjach dokumentów, już rankiem następnego dnia skierowano adeptów do portalu i odesłano wprost do Eltabbaru, stolicy Thay. 7. Marpenoth 1382 RD, Eltabbar, ThayEltabbar był sercem potęgi Thay, stolicą państwa Czerwonych Czarnoksiężników od dnia, gdy wyzwolili się spod tyranii Mulhorandu, a przede wszystkim siedzibą rady zulkirów, która swoje obrady toczyła w obwarowanej najpotężniejszymi możliwymi zaklęciami ochronnymi cytadeli na szczycie Góry Thay, dominującej nad miastem. Technicznie rzecz biorąc Eltabbar jedynie minimalnie ustępuje populacją Waterdeep, jednakże biorąc pod uwagę fakt, że większość "mieszkańców" stanowią plugawe podrasy służące w niewoli swoim mistrzom, Czerwoni Czarnoksiężnicy nigdy nie bawią się w wyścigi na statystyki. Większość poddanych obecnie stanowili ludzie kupowani na targach niewolników największych potęg południowego Faerunu, jak Amn, Calimshan i Chessenta, nie brakowało jednak także licznych gnolli, orków, goblinów i innych podrzędnych ras. Od dłuższego czasu to handel niewolnikami był ich głównym źródłem dla imperium, podczas gdy wcześniej to obywatele Aglarondu, Rashemenu i Mulhorandu stanowili podstawę niewolniczej potęgi Thay, zdobywaną w niekończących się wojnach z tymi podrzędnymi sąsiadami. Mrowie niewolników i solidna grupa niemagicznego mieszczaństwa żyją tu jednak tylko po to, by utrzymać najpotężniejsze magiczne imperium Faerunu. W mieście znajduje się większość najważniejszych akademii magicznych Czerwonych Czarnoksiężników, w tym przede wszystkim osiem oficjalnych akademii pod kierownictwem zulkirów, reprezentujących poszczególne szkoły magii. Każdy adept rozpoczynając swoją naukę wybiera akademię podstawową, do której na zawsze już będzie należeć, natomiast niezależnie od tego wraz z czasem i rozwojem swoich zdolności pobiera nauki w najrozmaitszych akademiach, by ostatecznie osiąść na stałym stanowisku badawczym w wybranej przez siebie. Jedynie oficjalne akademie mają ściśle określony program badań, przypisany do ich wiodącej dyscypliny magii, wszystkie pozostałe zajmują się mieszanką mniejszej lub większej liczby szkół magii, skupiając się na konkretnych aplikacjach magii na potrzeby imperium. Wiele z tych "praktycznych" akademii rozsianych jest po terenie całego Thay, a nawet ukrytych przed wzrokiem nieprzyjaciół poza jego terenami. Myrddin specjalizował się w magii wywołań, czy też ewokacji, jego akademia jednak zajmowała się praktycznie wszystkimi szkołami magii prowadząc badania w dużej części związane z poznawaniem struktury Splotu, co też przejawiało się w zainteresowaniu anomaliami, jakie zdawały się w ostatnim czasie niepokojąco często nawiedzać Faerun. Pryzmatyczna kula, jaką zdobył, klasyfikowała się jednak do magii zaklinania, co oznaczało, że podlegała pod akademię zaklinania pod kierownictwem Lauzorila i do niej też na przebadanie musiała zostać odesłana, by potem ewentualnie powrócić na dalsze badania do akademii Myrddina. Zanim to nastąpiło, zaraz po przybyciu do Thay obaj adepci musieli jednak wypełnić stosowne formalności, zdać sprawozdania do swoich akademii i dopiero wtedy mogli przekazać zdobyty przedmiot mistrzom zaklinania. Należało się spodziewać, że trochę czasu upłynie, zanim jeden z dyżurnych czarodziejów przebada kulę, by wydobyć jej sekrety i poznać zagadkę grobowca pod Amphail. Pozostawało więc teraz powrócić do szarej rzeczywistości adepta i kontynuować szkolenie w zakresie teorii magii oraz zdać raport ze swojej działalności mistrzyni Iphoeth. 25. Uktar 1382 RD, Eltabbar, ThayWycieczki krajoznawcze w poszukiwaniu magicznych anomalii i artefaktów miały ten urok, że w ciągu zaledwie kilku dni potrafiło się wydarzyć mnóstwo wartych odnotowania rzeczy. Gdy jednak mowa o codzienności w Thay, nie zawsze potrafiło być to tak ekscytujące. Minęło półtora miesiąca od dostarczenia kuli do akademii zaklinania i od tego czasu docierały jedynie wyjątkowo skąpe, ale jednocześnie intrygujące informacje. Według słów znajomych mistrzyni Iphoeth w akademii kula oparła się próbom identyfikacji przez dyżurnych czarodziejów, co wywołało ich niemałą konsternację i zawziętość godną tej, z jaką Myrddin próbował rozszyfrować jej sekrety podczas podróży do Rassalantaru, opłacając to dwoma bezsennymi nocami. Jego porażka nie była jednakże zbyt dotkliwa, był wszakże jedynie adeptem, natomiast gdy dobrze przygotowani Czerwoni Czarnoksiężnicy nie byli w stanie podołać zadaniu, kończyło się to mało wybrednymi żartami ich konkurentów wewnątrz akademii. Sama zaś uporczywa kula stopniowo była oddawana w ręce coraz potężniejszych czarodziejów, następnie w ręce mistrzów zaklinania aż w końcu ci, skonsternowani i upokorzeni musieli przyznać się do porażki i oddelegować ją bezpośrednio do Lauzorila, samego zulkira zaklinania. W tym momencie jednakże kula przepadła jak kamień w wodę i odkąd trafiła na sam szczyt struktury akademii, żadnych wieści o niej nie było. Czemu zresztą trudno było się dziwić - jeżeli jedynie Lauzoril był w stanie rozwiązać zagadkę ukrytej w niej magii, to musiała być na tyle wartościowa, by podzielić się informacją o tym co najwyżej z innymi zulkirami. Jeżeli jednak nawet sam zulkir zaklinania nie był w stanie podołać niepozornej pryzmatycznej kuli... cóż, nie należało się spodziewać by ktokolwiek o niej jeszcze usłyszał, a już tym bardziej oczekiwać przyznania się do bezsilności od samego przywódcy. Myrddin z początku zaczął obawiać się konsekwencji tej niecodziennej sytuacji. Sugestia mistrzyni Iphoeth zwróciła jego uwagę na fakt, że jeśli kula była w istocie jedynie rodzajem perfidnego magicznego żartu, badacze z akademii, którzy zostali na niego nabrani mogliby po wykryciu mistyfikacji chcieć odegrać się na Myrddinie za postawienie ich w niezręcznej sytuacji. Paradoksalnie jednak im wyżej w hierarchii magów wędrowała kula, tym mniejsze były obawy Myrddina, bowiem jeżeli mistrz zaklinania zostałby wystrychnięty na dudka przez niecodzienny artefakt, to próba zrzucenia winy i zemszczenia się na miernym adepcie, który ją jedynie dostarczył, mogłaby być co najwyżej gwoździem do trumny dla jego kariery w akademii. Pozostawało jednak faktem, że doszło tutaj do niezwykłego kuriozum. Wykrywalna, ale bardzo słaba aura zaklinania, jaką emitowała kula nie mogła być efektem prostackiego zaklęcia mającego na celu zmylenie jej zdobywcy. Należało też pamiętać, że mag Tarnikos i jego plugawy adept-zaklinacz z jakiegoś powodu byli bardzo zainteresowani zdobyciem tej kuli i dostarczeniem jej swoim zwierzchnikom. Wyjaśnienia Tarnikosa co do natury przedmiotu jako katalizatora do zaklęć odrzucono jako wyjątkowo nieudaną próbę zamydlenia oczu towarzyszom Myrddina, bowiem takiemu wyjaśnieniu kłam zadawała już sama aura, jaką kula emitowała. Niemniej jednak kapłani boga smoków Bahamuta najwyraźniej byli nią zainteresowani, a więc Thay musiało postarać się wyjaśnić tę zagadkę. W czasie gdy procedury badawcze wokół kuli przynosiły jedynie spektakularne porażki, kariery Myrddina i Thazala miały się znacznie lepiej. Obaj bardzo szybko udowodnili, że posiadają zdolności niezbędne do podejścia do egzaminów końcowych i wkrótce po powrocie do Thay awansowali do rangi pełnoprawnych Czerwonych Czarnoksiężników. Thazal przy tym wykazał się jednak znacznie lepszym wyczuciem polityki i zaczął szybko piąć się po szczeblach kariery, sprzyjały temu jednak zarówno jego wcześniejsza praca dla enklawy w Waterdeep, jak i pozycja jego mistrza w jednej ze stołecznych akademii. Myrddin tymczasem działał pod patronatem mistrzyni Iphoeth, która niejednokrotnie była przedmiotem złośliwych żartów w wyrafinowanych akademiach stolicy, gdzie zajmowano się "prawdziwą magią", a nie obsesyjnym ściganiem zaginionych od tysięcy lat artefaktów. Nie dało się ukryć, że obsesja mistrzyni Iphoeth była dość niezdrowa. Myrddin zarówno przed wyprawą na Wybrzeże Mieczy, jak i po powrocie spędził niejeden dzień na bezkresnej pustyni Calima wykonując magiczne rytuały odpowiadające przesiewaniu tejże pustyni przez sito w poszukiwaniu zgubionego pierścienia. Mistrzyni Iphoeth prowadziła jednakże takie badania od lat i dawno już zostawiła za sobą moment, w którym mogła jeszcze zrezygnować z wyznaczonego sobie zadania i ogłosić porażkę. W jej umyśle każdy dzień, każda nadchodząca godzina pomiarów mogła być właśnie tą, która wreszcie da upragniony wynik - w końcu już tyle terenów pustyni zostało jednoznacznie przebadanych. Musiała zdobyć ten artefakt, inaczej cała jej praca poszłaby na marne. Na szczęście dla Myrddina, przy całej swojej gorliwości poszukiwacza, jego mistrzyni wciąż była niezwykle potężną czarodziejką, a także posiadała wiele kontaktów w stolicy, tak że mogła prowadzić karierę Myrddina, chociaż może nieco wolniej niż ten by sobie wymarzył. Było to jednak w pewnym sensie zarówno przekleństwo jak i błogosławieństwo, z uwagi na niezwykle delikatną sytuację polityczną, w jakiej znajdowało się wówczas Thay. Trzeba tutaj bowiem wyjaśnić wiernemu czytelnikowi kontekst polityczny, w jakim przyszło Myrddinowi pracować. Thay odłączyło się od niegdyś potężnego imperium Mulhorandu nieco ponad czterysta lat temu i większość swej historii spędziło na próbach podporządkowania swoich sąsiadów oraz dawnych suwerenów. Nie udało się jednak nigdy uzyskać decydującego zwycięstwa, kilkadziesiąt lat temu zadecydowano więc o zmianie taktyki. Od początku istnienia Thay rządziła nim rada zulkirów reprezentująca wszystkie dziedziny magii, zawsze jednak jeden z zulkirów dysponował większymi wpływami i poważaniem, stając się tym samym nieoficjalnym liderem imperium. Zmiana polityki Czerwonych Czarnoksiężników wiązała się bezpośrednio z objęciem katedry nekromancji przez Szass-Tama, który już wtedy był potężnym i poważanym liczem. Zaproponował on, by zamiast marnować magiczny potencjał Thay, wykorzystać go do zdobycia wpływów w całym Faerunie poprzez niczym nieograniczony handel i rozbudowę placówek dyplomatycznych. Do tej pory większość dobrych i praworządnych państw Faerunu patrzyła na Czerwonych Czarnoksiężników jako na wrogów pokoju, a wiele organizacji takich jak Harfiarze otwarcie działało przeciwko nim wspomagając atakowane ludy Aglarondu i Rashemenu. Władcą Aglarondu została zresztą w końcu jedna z najpotężniejszych czarodziejek na Faerunie, wybranka Mystry nazywana Simbul, która szybko zdobyła sobie w Thay przydomek królowej-wiedźmy. Odejście Czerwonych Czarnoksiężników od ścieżki wojennej spotkało się więc z niemałym zaskoczeniem u innych potęg kontynentu i nawet obecnie wciąż spoglądano na Thay z nieufnością. Jednakże ogromna ilość magicznych przedmiotów, jakie były wprowadzane na światowe rynki po zaniżonych cenach sprawiała, że nawet najwięksi sceptycy nie mieli innego wyboru, jak prowadzić handel z zulkirami. Esencją nowej polityki Thay było zakładanie w największych ośrodkach Faerunu enklaw, które stawały się ambasadami Thay, centrami działalności szpiegowskiej, a przede wszystkim największymi centrami handlu magicznymi przedmiotami w regionach, w których powstawały. I chociaż najbliżsi sąsiedzi Thay, wciąż jeszcze dochodzący do siebie po stuleciach wojen, nigdy na powstanie u nich enklaw by się nie zgodzili, reszta Faerunu stopniowo ulegała finansowym argumentom przemawiającym za współpracą z Czerwonymi Czarnoksiężnikami i stopniowo polityczna pozycja zulkirów umacniała się. Nie wszyscy zulkirowie byli jednak pozytywnie nastawieni do idei enklaw i pokojowej egzystencji. Thay nie sprzedawało bowiem potężnych magicznych przedmiotów, które mogły zostać kiedyś użyte przeciwko nic samym, toteż część szkół magii była z wpływów handlu niejako wykluczona. Doprowadziło to w efekcie do uformowania się dwóch stronnictw w radzie zulkirów. Politykę enklaw forsował Szass-Tam, zulkir nekromancji, razem z Lallarą, zulkirem odpychania, czyli magii obronnej oraz Druxusem Rhymem, zulkirem transmutacji. Sprzeciw wobec tej polityki wyrażali Nevron, zulkir przywoływania, Aznar Thul, zulkir ewokacji, który był najbardziej zdecydowany w swoim sprzeciwie, jako że jego szkoła czerpała najmniejsze zyski z całego procederu oraz Lauzoril, zulkir zaklinania, ograniczający się do sceptycyzmu wobec sensu całego pomysłu, a którego niechęć wynikała bardziej z jego ambicji wobec objęcia władzy nad radą zulkirów, co stawiało go w bezpośrednim konflikcie z Szass-Tamem, niż z bezpośredniej krytyki samej idei enklaw. Ostatecznie to właśnie on stał się nieformalnym liderem przeciwników enklaw, ich sprzeciw ograniczał się jednak głównie do politycznych dyskusji, aczkolwiek niektórzy z zulkirów potajemnie sabotowali próby powstawania nowych enklaw. Pozostali zulkirowie, czyli Mythrellas i Yophyll, które zarządzały odpowiednio szkołami iluzji i wieszczenia przyjęły z czasem w tym sporze pozycję neutralną, stanowiąc czynnik moderujący potencjalne konflikty w gronie rady. W ten sposób powstała więc pośród zulkirów równowaga, która utrzymywała się ostatnie kilkanaście lat. Myrddin, będąc jeszcze adeptem, był świadomy ogólnej sytuacji politycznej Thay, jednakże pracując razem z mistrzynią Iphoeth w Calimshanie nie miał zazwyczaj żadnej okazji, by natrafić na intrygi związane z przepychankami na najwyższych szczeblach władzy. Teraz jednakże, po zostaniu pełnoprawnym Czerwonym Czarnoksiężnikiem, został wrzucony w wir intryg politycznych, od jakich tętniła stolica, a wyjazdy do Calimshanu na stanowisko badawcze zaczęły stanowić miłą odmianę. 3. Alturiak 1383 RD, pustynia Calima, CalimshanPoczątek nowego roku 1383-ego okazał się być jednocześnie końcem pewnego rozdziału w historii Thay. Z kuluarowych rozmów ze swoimi towarzyszami, a zwłaszcza z Thazalem, który zdobył sobie już intratną pozycję w stolicy, stało się jasne dla Myrddina, że zulkirowie byli na prostej drodze do konfrontacji. Ostatnie miesiące przyniosły wiele interesujących wieści, nawet jak na stolicę magii jaką był Eltabbar, a które sugerowały znaczące zintensyfikowanie wysiłków wielu akademii w pracach nad ich projektami. Z pewnością najbardziej zwracającym uwagę był atak demonów, które wydostały się z akademii przywoływania po najwyraźniej spektakularnej porażce magów prowadzących rytuały, a o którym to Myrddin dowiedział się dopiero po fakcie z najnowszej edycji "Słońca Thay", w trakcie swojego pobytu na wykopaliskach w Calimshanie. Zulkir przywoływania Nevron zdołał ostatecznie opanować sytuację, jednakże setki, jeśli nie tysiące niewolników straciło życie w ataku, co oczywiście stanowiło poważne materialne szkody dla akademii i plamę na honorze zulkira. Lauzoril i jego szkoła wzbudzili z kolei zainteresowanie "Wieszcza codziennego", który obszernie rozpisywał się o sprowadzeniu planetara do stolicy, co nie byłoby może szczególnie dziwne, gdyby nie fakt, że ów planetar był żywy i jedynie dosyć kurtuazyjnie spętany, co wskazywało na przynajmniej pewną dozę kooperacji z jego strony. "Wieści z Góry" rozpisywały się natomiast o rozbudowanym projekcie Szass-Tama i Llalary, zulkira odpychania, którzy prowadzili wielodniowe inkantacje wokół pałacu zulkirów na szczycie Góry Thay. Dokładna natura zaklęć nie była znana i raczej nie można było oczekiwać, że zostanie podana do publicznej wiadomości, zważywszy na kluczowy obiekt, jaki nowe zaklęcia zapewne miały chronić. Wszystkie te nowiny miały już jednak ponad miesiąc i po stosunkowo owocnej końcówce roku stolica i całe Thay popadły w swego rodzaju letarg. Szass-Tam z Llalarą kontynuowali wciąż swoje żmudne zaklęcia, nie było natomiast żadnych innych ataków, a Lauzoril od początku roku zaczął wręcz unikać wszczynania sporów z Szass-Tamem. Nabrał też zwyczaju znikania z Thay na wiele dni, co irytowało niepomiernie jego sojuszników, którzy próbowali powstrzymać fundację kolejnej enklawy, o jaką zabiegali zwolennicy Szass-Tama. Dowódcy garnizonów przy granicach z Aglarondem i Rashemenem zaprzestali nawet swoich zwyczajowych prowokacji wobec sąsiadów, które mimo tego, że były jednogłośnie potępiane przez radę zulkirów, były zbyt miłą rozrywką dla stacjonujących tam sił, by pozwolić sobie na ich utratę. Naiwny obserwator mógłby w efekcie nawet założyć, że Thay wreszcie poświęciło się całkowicie ścieżce pokoju i cieszyło się teraz z posiadanego spokoju. Co uważniejsi zaś obserwatorzy łatwo dochodzili do wniosku, że skoro pozornie panowała tak błoga cisza, w ukryciu dziać musiały się rzeczy wielkie i niepokojące.
|
|
|
Post by Modrick on Sept 16, 2014 13:34:32 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część IV: Spisek
29. Mirtul 1383 RD, Eltabbar, ThayOstrożność Myrddina wobec angażowania się w konflikty polityczne pozwalała mu trzymać się w bezpiecznej odległości od nabierającego coraz większego rozmachu rozdźwięku w Thay, jednakże z kolejnymi miesiącami musiał on w końcu zadecydować o swoim losie. Mistrzyni Iphoeph ignorowała politykę stolicy zupełnie, co było zresztą powszechnie wiadome, toteż pozwolono jej spokojnie prowadzić badania w odosobnieniu. Myrddin jednak został w końcu dosyć bezpośrednio zmuszony do określenia swojego stanowiska wobec spiskowców, którzy poprzez "wspólnych znajomych" dotarli do niego, licząc na poparcie w nadchodzącym rozstrzygnięciu. Z punktu widzenia osobistych interesów Myrddina żadna strona sporu nie reprezentowała istotnie lepszych rozwiązań, w zmianie na szczytach władzy widział jednak szansę na znaczne poprawienie swojej sytuacji. Zdecydował się wreszcie też iść za głosem mistrza swojej akademii, Aznara Thula, który jednoznacznie przeciwstawiał się projektowi enklaw. W ten to sposób Myrddin trafił do obozu Lauzorila i rychło miał się okazję przekonać, jak dalece zaawansowane były plany rozstrzygnięcia wielkiego dylematu Thay. Przeciwnicy starego porządku zamierzali bowiem w zupełnie bezceremonialny sposób przejąć władzę nad państwem, eliminując Szass-Tama i jego popleczników i reformując radę zulkirów z Lauzorilem na czele. Aby tego dokonać zamierzali doprowadzić do wielkiego przewrotu na wszystkich szczeblach władzy i jednocześnie usunąć wszystkich znanych zwolenników Szass-Tama. Myrddin z początku wziął swoich współkonspiratorów za szaleńców, skoro rozważali tak ambitny projekt, obejmujący eliminację setek Czerwonych Czarnoksiężników. Jednakże wraz z czasem wtajemniczany był w coraz większą liczbę szczegółów, które oczywiście musiały być zaledwie wycinkiem monstrualnego planu, opracowanego przez zulkirów i zaczął widzieć realną szansę na sukces całego projektu. Największym problemem spiskowców zdawało się być skoordynowanie ataku przeciwko rozsianym po całym Faerunie enklawom Thay. Nawet gdyby udało się bowiem przejąć władzę w kraju, enklawy w ogromnej większości obsadzone były przez zwolenników starego porządku i gdyby wszyscy oni zebrali siły i kontratakowali przeciwko spiskowcom w stolicy, ich zaangażowanie mogłoby zaważyć na wyniku całego przewrotu. Dlatego też od dawna już przygotowywano plany wielkiej konferencji w mieście zwanym Melvaunt, na wybrzeżu Morza Księżycowego, które w ostatnich latach stało się kluczowe dla ekspansji thajskiej doktryny enklaw. Myrddin o konferencji wiedział już od dawna i nie widział wówczas w niej nic podejrzanego, zdumiał się więc teraz, gdy dojrzał jej prawdziwy cel. Przybyć na nią miała ogromna większość przedstawicieli Thay z rozsianych po Faerunie enklaw celem pokazaniu światu, że Czerwoni Czarnoksiężnicy nie mają nic do ukrycia i mogą omawiać plany rozwoju swojego handlu na widoku potęg całego świata. Wisienką na szczycie tortu okazał się z kolei wielki turniej zorganizowany przez kościół Tempusa w Melvaunt, który zdobył starożytny "artefakt" i zamierzał oddać go w ręce zwycięzcy konkursu ku czci boga wojny. Zdecydowano wówczas wystawić drużynę ambitnych adeptów i niższych rangą Czerwonych Czarnoksiężników, by pokazać jednocześnie, że nie ma się co obawiać Thay, a także udowodnić ich praworządność i zdolność do gry według reguł. Wszyscy uczestnicy konferencji mieli przybyć na arenę miejską, by podziwiać wspaniałe zwycięstwo reprezentacji Thay, a potem udać się na liczne rozmowy pomiędzy przedstawicielami różnych enklaw i zgromadzonymi dyplomatami z różnych rejonów Faerunu, którzy widzieli w konferencji wspaniałą okazję dla renegocjacji lub nawet otwarcia relacji handlowych z Thay. Misja Myrddina i jego wspólników miała być zgoła inna: po zakończeniu turnieju ich grupa miała udać się do pałacu władców Melvaunt, by tam spotkać się z delegacją dyplomatów i grupą kluczowych przedstawicieli enklaw. Mieli wówczas o umówionym czasie zgładzić lub pojmać wszystkich znanych zwolenników Szass-Tama i dołączyć do pozostałych spiskowców w procesie oczyszczenia Melvaunt z agentów starego ładu. W tym samym czasie w całym Thay miało dojść do czystki w strukturach akademii, od mistrzów magii i dowódców garnizonów, aż po zulkirów. Najważniejszym celem było zniszczenie samego Szass-Tama, zanim mógłby on wprowadzić swoje nieumarłe legiony do walki w obronie przed spiskiem. Co stałoby się potem, nikt nie mógł przewidzieć. Wraz ze zbliżaniem się terminu konferencji w Melvaunt napięcie w obozie zwolenników Lauzorila wzrastało. Nie było jednak odwrotu, a jak do tej pory wszystkie przygotowania przebiegały gładko. 13. Kythorn 1383 RD, Melvaunt, Morze KsiężycoweMelvaunt było miastem ze wszech miar paskudnym. Szare, bure i brudne, wiecznie zanieczyszczone dymem z kominów lokalnych kuźni, a do tego jeszcze zagrożone inwazją orków z położonej na północ od niego krainy zwanej Thar, było niezwykle nieprzyjemnym miejscem pobytu i wielu Czerwonych Czarnoksieżników otwarcie wyrażało swoją niechęć do lokalizacji konferencji. Trudno jednak było narzekać na warunki, zważywszy na wydarzenia, jakie to plugawe miejsce miało umożliwić. Myrddin, podobnie jak większość magów z Thay, przybył do Melvaunt kilka dni wcześniej i z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się przygotowaniom do turnieju Tempusa. Skoro i tak musieli obejrzeć to nudne widowisko, równie dobrze można było spróbować uzyskać z tego niewielką choćby rozrywkę. Specyficzny pogląd kościoła Tempusa na kwestie równych szans sprawił, że do turnieju zrazu stanęła zgraja walczących samopas przedstawicieli rozmaitych awanturniczych profesji, jednakże wobec braku oczywistego zakazu, zgłosiły się także całe grupy walczących, w tym, oczywiście reprezentacja Thay. Obok niej jedynymi liczącymi się przeciwnikami zdawały się być zorganizowane grupy uczestników, jedna pełna obwiesiów spod ciemnej gwiazdy, druga złożona w sporej części z agentów Kręgu. Wzbudziło to spore zainteresowanie Myrddina, który miał już z podejrzaną aktywnością Kręgu doświadczenie, jednakże nikt z obecnych w Melvaunt czarodziejów nie znał na tyle szczegółowo zdarzeń z Amphail, a nade wszystko Myrddin nie posiadał uprawnień, by angażować się w cokolwiek innego, niż wyznaczona mu misja. Zamierzał jednak zdobyć dostęp do zwłok agentów Kręgu po ich nieuniknionej porażce na arenie i spróbować pozyskać informacje w ten sposób. Ostatnią istotną grupą uczestników, jaka zgłosiła się do turnieju, był oddział Zhentarimów, co wywołało pewne poruszenie wśród Czerwonych Magów. Relacje z Twierdzą Zhentil były bowiem bardzo poprawne od dłuższego czasu, a ich zaangażowanie w turnieju przeciwko Thay zdawało się być bezpośrednim wyzwaniem dla autorytetu magokracji. Krążyły jednak opinie, że był to zwykły zbieg okoliczności, lub wręcz zupełnie losowy oddział Zhentarimów działający w nieznanym celu, ale podejrzenia pozostały. Nadszedł w końcu dzień turnieju. Wszyscy uczestnicy zostali zebrani pod areną, na trybunach postawiono zaś wspaniałą lożę dla zgromadzonych Czerwonych Czarnoksiężników i dyplomatów z zagranicy. Oprócz nich arena wypełniła się mnóstwem ludu Melvaunt i najbliższych miast Morza Księżycowego, a także podróżnikami z rozmaitych okolic, kapłani Tempusa nie mogli więc narzekać na frekwencję. Arcykapłan lokalnej świątyni rozpoczął ceremonię długim i nudnym przemówieniem pochwalnym ku czci boga wojny, szybko jednak zaczęły dziać się rzeczy interesujące, gdy aktywowano arenę. Zrazu Myrddin podejrzewał, że będzie to zwyczajna rąbanina na ubitej ziemi bez żadnego ładu i składu, okazało się jednak, że kapłani wszystko mieli przygotowane. Nad placem boju aktywowane zostały złożone mechanizmy regulowanych ścian mocy, które zabezpieczyły widownię przed atakami z areny, a także pocięły plac na sieć korytarzy i pomieszczeń, przez które przedzierać się mieli uczestnicy, walcząc w efekcie nie tylko ze sobą, ale także z niespodziankami przygotowanymi przez kapłanów Tempusa. Myrddina zaskoczył poziom zaawansowania i ilość zaklęć rzuconych na arenę, który umożliwiał tak wszechstronną manipulację krajobrazem. Niewątpliwie musiało to być dzieło wyjątkowo bogatego i nieroztropnego władcy z dawnych czasów, który zamiast inwestować w magiczne ochrony miasta (których to Melvaunt zupełnie nie posiadało, co zresztą bardzo w zamierzeniach współpracowników Myrddina pomagało) władował swój budżet w arenę miejską. Różni dziwacy oczywiście chodzili po świecie i dochodzili do władzy, nie było więc to tak naprawdę nic nowego. Niemniej jednak Myrddin chętnie skorzystałby z okazji, by dokładniej obejrzeć sobie umagicznienia całej budowli. Jak na razie miał okazję podziwiać je w akcji przeciwko chmarze nierozgarniętych wojowników wrzuconej na arenę ze wszystkich stron, która poczęła mozolnie przedzierać się przez labirynt ścian mocy. Niektórzy z uczestników musieli naprawdę źle wylosować miejsca startowe, bo już na samym początku stanęli oko w oko ze zorganizowanymi grupami Thay, Kręgu czy Zhentarimów i błyskawicznie byli likwidowani. Niektórzy próbowali współpracować ze sobą, by przetrwać nieco dłużej i nawet udawało się to, dopóki nie trafili na zastawione przez kapłanów pułapki z golemami i inne nieprzyjemności. Gawiedź na trybunach wyrażała głośne zadowolenie z każdego rozczłonkowanego uczestnika rzezi, a kapłani Tempusa wznosili modły dziękczynne do boga wojny za tak wspaniałą ceremonię. Szeregi walczących szybko się przerzedzały i rychło stało się jasne ze sposobu, w jaki układ areny się przekształcał, że kapłani zaaranżowali od samego początku dwie walki pomiędzy faworytami i hołotą prowadzące do wielkiego finału jeden na jeden. W ten sposób na jednej połowie areny oddział Czerwonych Czarnoksiężników stanął przeciwko niezorganizowanej hołocie obwiesi z północy, a Zhentarimowie napotkali na swej drodze grupkę magów Kręgu. Był ten podział w oczywisty sposób perfidny, bo stawiał w centrum zainteresowania nieuniknione finałowe starcie pomiędzy Thay i Zhentarimami, które mogło popsuć opinie władców Twierdzy Zhentil o Czerwonych Czarnoksieżnikach, w rezultacie nieuniknionej śmierci reprezentantów tych pierwszych z rąk tych ostatnich. Pozostało jedynie liczyć, że Krąg okaże się być bardziej wartościowy i uwolni Thay od przykrego incydentu dyplomatycznego, pokonując Zhentarimów. Po rozpoczęciu "półfinałowych" walk wszystko zdawało się iść w najlepszą stronę, Krąg bowiem szybko osiągnął przewagę nad nieprzygotowanymi do zmasowanego magicznego ataku magicznego Zhentarimami. Nieoczekiwanie jednak banda obwiesi, która stanęła przeciwko grupy pobratymców Myrddina, zaczęła zdobywać przewagę nad nimi i to w starciu zdominowanym po obu stronach przez magię. Okrzyk oburzenia i przerażenia wydobył się z ust zgromadzonych w loży magów, gdy ich reprezentanci zostali bardzo szybko i brutalnie pokonani przez przeciwników. Co gorsza, każda śmierć zadana Czerwonym Czarnoksiężnikom wywoływała gromkie brawa i wiwaty zgromadzonej na trybunach publiczności, co zwiększało skandal, jaki rozgrywał się przed oczami Myrddina. Ostatecznie zarówno Krąg jak i banda obwiesi pokonali swoich znacznie zdolniejszych przeciwników i szykowali się do finałowego starcia, jednakże to nie był koniec potwarzy zadanych honorowi Thay tego dnia. Oto bowiem obwiesie dostali w swoje ręce jakimś cudem mikstury tworzące nieumarłych i wykorzystali je do zamienienia poległych czarodziejów w bezmyślnych sługów i zmusili ich do wykonywania obscenicznych gestów w stronę loży i poniżania siebie, czemu towarzyszył ryk zachwytu ze strony publiczności. Tak wielkiej zniewagi nie można było już znieść i towarzysze Myrddina tłumnie poczęli opuszczać arenę, odprowadzani gwizdami i szyderstwami z widowni. Dokładnie tego rodzaju traktowanie było powodem niechęci w Thay dla kontynuowania doktryny enklaw. Myrddin jak nigdy wcześniej był teraz przekonany, że świat musi znowu zaczął bać się Czerwonych Czarnoksiężników, skoro nie potrafi ich szanować, gdy próbują być przyjaźni. Widział także po twarzach swoich wściekłych towarzyszy, że w tym poczuciu nie był jedyny. Turniej był teraz nieistotny, a skandal, jakiego się na nim dopuszczono, miał lada chwila zostać zmyty przez dalece ważniejsze wydarzenia. Myrddin nie wątpił jednak, że obwiesie, którzy ośmielili się splugawić zwłoki Czerwonych Czarodziejów, otrzymają stosowną zapłatę, jeżeli zdołają oczywiście przetrwać turniej. Tymczasowo jednak należało podążać zgodnie z planem konferencji i udać się do pałacu namiestnika miasta. Tam czekali już dyplomaci i przedstawiciele rodów rządzących miastem, którzy albo w ogóle nie udali się na arenę, albo opuścili ją równie pospiesznie jak Thajczycy, nie chcąc ryzykować obrażenia swoich dostojnych gości, co mogło zagrozić wspólnym interesom. Rozpoczęto kurtuazyjne powitania i ceremoniał rozpoczęcia rozmów zgodnie z zawiłym protokołem dyplomatycznym, jednakże dla Myrddina i reszty spiskowców i to było kompletnie nieistotne, bo zaledwie minuty dzieliły ich od ustalonego terminu rozpoczęcia przewrotu. Pozostało tylko przygotować się do walki i odliczać. Tak długo oczekiwany moment nastał dokładnie wtedy, gdy zarządca melvaunckiej enklawy otrzymywał od rodów panujących wspaniałą statuetkę w uznaniu zasług dla miasta i regionu. Niewątpliwie ucieszył się, gdy do tego gestu uznania dołączyła także kula ognia i palec śmierci, z miejsca pozbawiające życia jego i okolicznych możnowładców. Cała główna sala pałacu eksplodowała rzucanymi we wszystkie strony zaklęciami i w efekcie Myrddin był zbyt zajęty, by zorientować się, że nie zastali oni zwolenników Szass-Tama nieprzygotowanych. Wręcz przeciwnie, gdy nadeszła ustalona godzina oni także natychmiast rzucili własne zaklęcia, głównie obronne, dwóch z nich natomiast skoczyło przez wielkie szklane okna pałacu umykając przed ścigającą ich serią morderczych zaklęć, by następnie w powietrzu przemienić się w wielkie skrzydlate istoty i umknąć z rąk spiskowców. Gdy w sali nieco się uspokoiło, a pozostali przy życiu dyplomaci i urzędnicy z Melvaunt rozbiegli się na wszystkie strony, Myrddin dostrzegł ciała swoich towarzyszy i przeciwników na ziemi. Ofiar było mniej niż oczekiwano, głównie dlatego, że część agentów Szass-Tama zwyczajnie uciekła. Stało się teraz jasne dla wszystkich pozostałych spiskowców, że ich przeciwnicy zostali ostrzeżeni i zamiast próbować przeciwdziałać odczekali na moment wybuchu przewrotu, by wtedy pozbawić sukcesu spiskowców. Przez zdemolowane okna pałacu można było dostrzec dziesiątki eksplozji magicznych rozrzuconych po cały mieście. Wszędzie trwały więc zażarte walki i los przewrotu wcale nie był przesądzony. Pospiesznie wyruszono więc w stronę enklawy, by wspomóc towarzyszy. Cała sytuacja była dla Myrddina coraz bardziej niepokojąca. W przeciągu kolejnych paru godzin udało się im pokonać zwolenników starego ładu, jasne było jednak, że wielu z nich z góry wiedziało o planowanym spisku i zamiast pozwolić się pojmać, wycofali się i bezpiecznie ewakuowali. Gdy zebrano w końcu wszystkich pozostałych w mieście spiskowców okazało się także, że straty w walkach ulicznych były większe niż zakładano i podejrzewano udział osób trzecich, które wmieszały się w przewrót zwalczając obie strony konfliktu. Wszystko to jednak należało odłożyć na później, bo najważniejszy był powrót do stolicy, gdzie równie dobrze sytuacja mogła wyglądać zupełnie odwrotnie i od wsparcia z enklaw mógł zależeć los kampanii. Myrddin udał się więc w końcu z resztą współpracowników do enklawy, by zgodnie z ustaleniami zapieczętować ją i powrócić do Thay. Gdy jednak przybył pod enklawę, zauważył tę samą grupę obwiesi, która wcześniej na arenie pokonała reprezentację Czerwonych Czarnoksiężników. Wyglądało na to, że nie tylko przetrwali starcie na arenie, ale i wzięli czynny udział w walkach w mieście; po której stronie, Myrddin nie miał wątpliwości. Należało więc koniecznie upewnić się, by spotkał ich zasłużony los. Teraz jednak nie pozostało czarodziejowi nic innego, jak wrócić do Eltabbaru i poznać losy przewrotu. 14. Kythorn 1383 RD, Eltabbar, ThayMyrddin przybył do Eltabbaru zaledwie kilka godzin po rozpoczęciu przewrotu i ku jego zdumieniu było już po wszystkim. Melvaunt w rezultacie ulicznych walk znacznie ucierpiało, Eltabbar wyglądał niemal dokładnie tak samo, jak kilka dni wcześniej, gdy Myrddin opuszczał go, wyjeżdżając na konferencję. Jedyną istotną zmianą w krajobrazie była ogromna pryzmatyczna kopuła otaczająca cały wierzchołek góry Thay, wraz z pałacem zulkirów oraz ogromny tłum czarodziejów w okolicy portali z enklaw. Oprócz zwycięzców z Melvaunt przybywali także bowiem magowie ze wszystkich pozostałych enklaw Faerunu, a same portale były pieczętowane, gdyż zgodnie z zamierzeniami miano kompletnie zrezygnować z ich funkcjonowania, a wszystkie zasoby poświęcić na ekspansję militarną. Wśród czarodziejów panowała niezwykła euforia, zwycięstwo miało być zupełne, Lauzoril objął władzę nad radą zulkirów, a Szass-Tam zbiegł na południe kraju. Ciężko było jednak poznać szczegóły w obliczu ogromu zdarzeń, jakich świadkiem było Thay w ostatnich godzinach. Na szczęście dla Myrddina trafił on na Thazala, który oczekiwał jego powrotu i posłużył za świadka wydarzeń w stolicy, rzucając światło na główne elementy przewrotu. Słowa Thazala potwierdziły podejrzenia Myrddina: spisek był znany Szass-Tamowi i jego najbliższym współpracownikom od dawna. Spodziewali się oni oczywiścię, że Lauzoril i jego zwolennicy w końcu zdecydują się spróbować przejąć władzę, jednakże zdobyli także informacje o dokładnym terminie i sposobie przeprowadzenia przewrotu. Co było jednak zdumiewające, zamiast spróbować wystąpić przeciwko Lauzorilowi wcześniej, zdecydowali oni czekać aż do właściwego wybuchu przewrotu i zastosować strategię zgoła... nieoczekiwaną. Gdy w Melvaunt trwał turniej w Thay, wszyscy zulkirowie zgromadzili się w pałacu na szczycie góry Thay na nadzwyczajnym zebraniu zwołanym przez Lauzorila. Zwrócił się on wówczas bepośrednio przeciwko Szass-Tamowi i jego polityce uległości wobec reszty świata, żądając złożenia przez niego władzy i zwrócenia Thay na właściwą drogę podboju. Poszczególni zulkirowie ogłosili swoje poglądy w tej kwestii i, w obliczu znanej od dawna równowagi głosów, Lauzoril ogłosił, że usuwa Szass-Tama ze stanowiska i przejmuje władzę nad radą, jako że Szass-Tam nie jest zdolny do wykonywania obowiązków wynikających z posiadanej przez niego pozycji. Skończyło się to oczywiście wspaniałym starciem arcymagów, które szybko przeniosło się poza mury pałacu i wtedy ku zaskoczeniu wszystkich, Szass-Tam skorzystał ze swojego asa w rękawie. Przygotowania czynione przez niego od miesięcy wraz z Llalarą wokół góry Thay przeznaczone były dokładnie na tę okazję, bo oto wszyscy zbuntowani zulkirowie zostali odrzuceni od pałacu rady, a cały wierzchołek góry otoczony został nieprzenikalną barierą blokującą dostęp wszystkim poza Szass-Tamem, który zresztą zaraz potem ze swoimi zwolennikami teleportował się i wycofał na południe Thay. O ile w przypadku zulkirów zmiana warty uwzględniła płomienne przemowy i zarzuty dotyczące marnotrawienia potencjału nacji, przewrót w akademiach magicznych miał dalece bardziej tradycyjny przebieg. Ostrzeżeni zawczasu mistrzowie zwyczajnie teleportowali się w bezpieczne miejsca, czasem nawet w połowie zajęć, pozostawiając swoich studentów w osłupieniu. Ci spośród zwolenników Szass-Tama, którzy pozostali nieświadomi przewrotu, zostali zaskoczeni w trakcie zajęć i z miejsca zlikwidowani. Charakterystyczni thajski pragmatyzm dał sobie wyraz w kilku tego typu sytuacjach, gdy zwolennik Lauzorila zaraz po zlikwidowaniu zwolennika Szass-Tama na oczach przerażonych studentów, jakby nigdy nic kontynuował wykład tam, gdzie przerwał jego poprzednik, czasami nawet korzystając ze zwłok poprzedniego wykładowcy jako materiału dydaktycznego, zwłaszcza przy przemeblowaniach w katedrach nekromancji i transmutacji. Straty pośród niższej kadry naukowej i adeptów magii były w zasadzie minimalne i tak naprawdę najbrutalniejszy przebieg przewrót miał właśnie w gronach związanych z działalnością enklaw, w tym przede wszystkim na konferencji w Melvaunt, gdzie zagorzali zwolennicy Szass-Tama byli najliczniejsi. Tak gładki przebieg rewolucji w stolicy miał oczywiście swoją przyczynę: wszyscy najwyżsi rangą zwolennicy Szass-Tama, włączając obu zulkirów po jego stronie, zdołali się wycofać i od razu rozpoczęli przygotowania do obalenia Lauzorila. Szass-Tam zawczasu zgromadził na południu Thay monstrualną armię swoich nieumarłych, nad którą teraz objął dowodzenie i gromadząc resztę swoich zwolenników rozpoczął marsz na Eltabbar. W efekcie odcięcia przez niego dostępu do pałacu zulkirów, uniemożliwił także Lauzorilowi sprawne koordynowanie zaklęć ochronnych stolicy, a jako wielki środkowy palec w prezencie nowemu władcy Thay pozostawił Szass-Tam własną iluzję monstrualnych rozmiarów co godzinę aktywującą się nad magiczną kopułą otaczającą szczyt góry Thay, która przemawiała w płomiennych słowach o zdradzie na szczytach władzy i obietnicy ochrony szlachetnego ludu Thay przed szaleńcem, który ośmielił się zbrojnie przejąć władzę z rąk tych, do których prawnie należała. Po relacji Thazala Myrddin miał okazję na własne oczy obejrzeć niecodzienne widowisko, jakie pozostawił Szass-Tam, bo akurat iluzja aktywowała się ponownie, skonstruowana tak sprytnie i ostentacyjnie, że nikt w stolicy nie był w stanie zignorować jej obecności. Oczywiście wcześniej czy później musiała ona zostać usunięta, ale komiczny wyraz całej sytuacji, nawet w obliczu wszystkich mordów, jakie dokonano w imię naprawy Thay, pozostał. Nie można było oczywiście zapomnieć o armii Szass-Tama, która posiadała dostateczną siłę, by jeszcze odwrócić przebieg kampanii. Lauzoril przejął jednak kontrolę nad główną częścią armii Thay, w tym przede wszystkim nad Legionem Gryfa: formacją kilku setek czarodziejów dosiadających gryfów, która mogła stanowić kluczowy element w nieuniknionej bitwie z Szass-Tamem. Jednakże przez kolejne kilka dni po przewrocie Lauzoril nie tylko nie kwapił się do organizacji stosownej obrony przed maszerującymi hordami nieumarłych, ale nawet oddelegował Legion Gryfa i inne formacje wojskowe ze stolicy na granice z Rashemenem i Mulhorandem, by tam strzegły państwa przed potencjalną agresją ze strony tych wiecznie niechętnych Thay sił. Pozostawił tym samym stolicę praktycznie bezbronną, co wywoływało spore obawy wśród jego poddanych, zdawał się być jednakże absolutnie przekonany o zwycięstwie. Spodziewano się więc zobaczyć jaką to niespodzianką dysponuje Lauzoril, bo jasne było, że nie angażowałby się on w otwartą wojnę domową bez karty przetargowej, która mogłaby mu ten konflikt wygrać. Myrddin, wciąż wierny swojemu instynktowi samozachowawczemu, zdecydował, że lepiej będzie na te kilka kluczowych dni opuścić stolicę i przenieść się na bezpieczniejsze rubieże, został więc oddelegowany na granicę z Rashemenem i stamtąd, z dala od niezwykle niebezpiecznej stolicy, obserwował rozwój sytuacji. 2. Flamerule 1383 RD, granica Rashemenu i ThayW rezultacie przejęcia władzy przez Lauzorila Thay z miejsca zerwało wszelkie dotychczasowe traktaty wiążące je z innymi państwami Faerunu, przede wszystkim zaś rozwiązało wszystkie enklawy rozsiane po kontynencie. Magowie, którzy tam przebywali, albo zostali zabici w trakcie przewrotu, albo powrócili do Thay, zapieczętowując tereny enklaw i zabierając ze sobą wszystkie istotne rzeczy. Jedynym wyjątkiem były tutaj enklawy na terenie Wybrzeża Mieczy, od Neverwinter aż po Amn, których to członkowie nie przybyli do Melvaunt, a zamiast tego natychmiast po wybuchu wojny domowej wypowiedzieli posłuszeństwo nowemu władcy Thay i oddali się pod protekcję miast, w których się znajdowały. Stało się jasne, że był to kolejny element planu Szass-Tama, bowiem wraz z enklawami przepadło mnóstwo zasobów i wszystkie potęgi Wybrzeża Mieczy zostały nieprzychylnie nastawione do Thay. Jednocześnie odległość do enklaw uniemożliwiała zbrojną interwencję i ich likwidację w ten sposób, pozostało więc znieść ten afront i czekać na dogodniejszą okazję. W Thay tymczasem przejęcie władzy przez Lauzorila było całkowite, za wyjątkiem ogromnej armii pod wodzą Szass-Tama, Llalary i Druxusa Rhyma, która maszerowała na Eltabbar. Z czasem dołączyli do niej wszyscy zwolennicy Szass-Tama pozostający jeszcze w granicach Thay, była więc to największa potęga, z jaką nowy władca musiał się zmierzyć, ale jednocześnie jego wszyscy przeciwnicy zebrali się w jednym miejscu. Jak pokazały dalsze wydarzenia, dokładnie tego oczekiwał Lauzoril. Nieumarła armia rozłożyła się obozem w Nuthretos 28. Kythorna 1383 RD, zaledwie sto kilometrów od stolicy i przygotowywała do uderzenia na Eltabbar. Tej nocy jednak nastąpiło coś nieoczekiwanego. Gdy następnego dnia zwiadowcy ze stolicy dotarli w okolice obozu zastali tylko dymiące zgliszcza, rozsiane po całej okolicy sterty ciał nieumarłych i zwolenników Szass-Tama i ani śladu po zorganizowanym oporze wobec nowego władcy Thay. Lokalni mieszkańcy opowiadali, że widzieli niesamowity pokaz fajerwerków w nocy, ogromne wyładowania magiczne nad całą równiną, ale nie byli w stanie powiedzieć, co tak naprawdę się stało, że cała armia Szass-Tama została zniszczona. Tego samego dnia do Eltabbaru przybył z kolei sam Druxus Rhym, zulkir transmutacji, który popierał wcześniej stary porządek i dowodził nieumarłą armią Szass-Tama. Teraz został jednak powitany w stolicy jak bohater przez samego Lauzorila i otrzymał z powrotem swoje stanowisko w wysokiej radzie. Z miejsca rozeszły się pogłoski o zdradzie w szeregach Szass-Tama i jego całkowitej porażce z rąk nieznanej siły, jaką dowodził Lauzoril. Plotki sugerowały wszystko: od armii demonów czy istot niebiańskich począwszy, przez siły drowów, legiony githyanki czy latające stwory, aż nawet po smoki, co oczywiście brzmiało najbardziej niedorzecznie. Jedno było pewne, w przeciągu jednej nocy wojna domowa się zakończyła, Szass-Tam zniknął (bo nikt nie wątpił, że przeżył i zdołał uciec z pola masakry), a nowy porządek w Thay nie miał już żadnych przeciwników. Teraz dopiero dotarło do wszystkich, że oto Thay znalazło się na progu nowej ery swoich dziejów. Co miała przynieść przyszłość, nie sposób było przewidzieć.
|
|
|
Post by Modrick on Sept 16, 2014 13:36:56 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część piąta: Nowy Ład
Wieczór, 6. Flamerule 1383 RD, granica Rashemenu i ThayZaledwie kilka dni minęło od pokonania i ucieczki Szass-Tama z Thay. Lauzoril, zdaje się, sprawnie przejął całkowitą kontrolę nad państwem, tępiąc resztki zwolenników starego porządku, bez zbytnich strat wśród sił sobie wiernych. Wciąż wielką zagadką pozostaje, co dokładnie stało się podczas nocnej bitwy ze zwolennikami Szass-Tama. Atak smoków, lub czarodziejów ukrytych pod iluzjami lub transmutacjami dla zwiększenia zamętu, to często dyskutowane pomysły. Aczkolwiek tutaj, na spokojnej od lat granicy z Rashemenem niespecjalnie trzeba się przejmować takimi rzeczami. Łagodna polityka Szass-Tama przyniosła znaczące rozprzężenie wśród sił granicznych, chociaż mobilizacja Rashemenu po wybuchu wojny domowej przynajmniej częściowo przywróciła garnizony do stanu używalności. Zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, za rzeką, na wspaniale ufortyfikowanym płaskowyżu, będącym jedyną drogą lądową z Thay do Rashemenu, od kilku dni zgromadzone są liczne rashemeńskie oddziały barbarzyńców, dowodzone przez całkiem sporą grupę wiedźm. Jednakże, jako że Rashemen hołduje chwalebnym i totalnie niepraktycznym zasadom nieatakowania bez sprowokowania, nikt sobie ich obecnością specjalnie głowy nie zawraca. Tego wieczora jednak przybywa posłaniec ze stolicy, bezceremonialnie teleportując się pośrodku garnizonu i omijając zwyczajowe protokoły dotyczące bezceremonialnej teleportacji pośrodku ważnych obiektów wojskowych. Wydaje się być w doskonałym humorze i z łatwością daje się zagadać o najnowsze ploteczki ze stolicy, czekając aż cała magiczna kadra garnizonu zgromadzi się na odprawę. Informuje wówczas, że garnizon powinien przygotować się na rychły odwet ze strony Rashemenu i przekazuje rozkazy zulkirów, by odpierać wszelkie ataki przez rzekę, ale nie trudzić się kontratakiem. Garnizon ma za zadanie tylko utrzymać się, a do pomocy placówkom na granicy zostanie następnego dnia przysłany pododdział Legionu Gryfa, który zostanie tu aż do odwołania. Młodsi rangą magowie nie mogą oczywiście powstrzymać się od mało wyrafinowanych pytań dotyczących przyczyny odwetu. Przybysz z szelmowskim uśmiechem komentuje, że przyda się wystawić kilka czujników wieszczących, żeby wszyscy mieli dobry widok na obozowisko rashemenitów na sąsiednim płaskowyżu. Zaledwie skończył swój komentarz, gdy kilka olbrzymich kształtów przemknęło ponad garnizonem, kierując się w stronę obozu wroga. Kilka minut później na całym płaskowyżu rozbłysły magiczne wyładowania, a przywołane pospiesznie magiczne czujniki przesłały dość jednoznaczny obraz: pięć smoków spadło na rashemenitów, siejąc śmierć i panikę wśród zgromadzonych sił wroga. Plugawe wiedźmy zdołały nawet wśród zamętu odpalić kilka przyzwoitych zaklęć w smoki, ale usadowieni na ich grzbietach magowie z łatwością kontrowali je, po czym posyłali w czarownice własne zaklęcia, dodając do ogólnego spustoszenia. W świetle wytworzonym przez eksplozje dało się rozpoznać kolory smoków: dwa czerwone, dwa czarne i niebieski, różnej wielkości, przy czym nawet najmniejszy z nich spokojnie zmieściłby na grzbiecie kilka osób. Strumienie ognia, kwasu i błyskawic masakrowały prymitywnych barbarzyńców, zaklęcia magów wykańczały jedną po drugiej dowodzące tą hołotą wiedźmy. Gdy obóz został już całkiem zdemolowany, a przeciwnicy rozproszyli się po płaskowyżu, smoki zawróciły w stronę Thay i kilka minut później przemknęły ponownie nad garnizonem. Wysłaniec Lauzorila z uśmiechem oświadczył, że jeśliby komuś chciało się pofatygować, może przesłać wiadomość dla wiedźm: Najwyższy zulkir Lauzoril życzył sobie przedstawić się władzom Rashemenu wobec niedawnej zmiany warty wśród władz Thay, jednakże nie chciało mu się organizować w tym celu oficjalnego zjazdu, tylko po to by poderżnąć gardła kilku plugawym wiedźmom-emisariuszkom, stwierdził więc, że przyśle dobrą nowinę wprost do Rashemenu, tak żeby znacznie więcej osób mogło być świadkami dobrej woli Thay. To powiedziawszy wysłannik skomentował jedynie, że dobre czasy nadchodzą dla Czerwonych Czarnoksiężników i ponownie, bezceremonialnie, się teleportował. 12. Flamerule 1383 RD, Eltabbar, ThayNareszcie w stolicy! Pogranicze może i ma swoje uroki w czasie zawieruchy politycznej, ale generalnie to bardzo plugawe miejsce. Zatargi z rashemenitami dostarczyły drobnej rozrywki, ale to jednak w stolicy dzieje się wszystko, co istotne. Nie minął jeszcze nawet miesiąc od przewrotu Lauzorila, a miasto zdawało się sprawiać wrażenie, jakby w ogóle do niego nie doszło. Niewielkie uszkodzenia zadane budynkom podczas procesu redystrybucji zasobów ludzkich zostały usunięte bez śladu. Jedynie potężna magiczna kopuła otaczająca pałac zulkirów na szczycie góry pozostała niewzruszona. Po skrupulatnych badaniach okazało się, że Szass Tam razem z Lallarą od dawna planowali postawienie tej tarczy i wykonali wcale niezłą robotę. Sfera mocy zasilana była przez portale zasysające energię wprost ze wszystkich planów żywiołów i jako taka była nie do rozbicia z zewnątrz. Zdecydowano więc uformować drugą kopułę ochronną dookoła niej, na wypadek gdyby Szass Tamowi strzeliło do głowy spróbować użyć tego tylnego wejścia do stolicy do swoich niecnych i plugawych celów. Jednocześnie oddziały mistrzów żywiołów i specjalistów od wieszczeń zostały wysłane na poszczególne plany celem zlokalizowania portali i zamknięcia ich. Jak na razie nie było efektów, ale wobec braku aktywności pod sama kopułą mieszkańcy szybko przyzwyczaili się do niecodziennej ozdoby szczytu góry. Niewątpliwie przyczyniły się tez do tego nowsze zdarzenia, jakie całkowicie przejęły prym w kuluarowych plotkach wśród magów. Nie było już wątpliwości: Lauzoril zgromadził pod swoją komendą smoki najróżniejszych rodzajów i to pokaźną ich liczbę. Jak i kiedy to zrobił, pozostawało zagadką, dawał natomiast dość bezpośrednio do zrozumienia, że to nie wszystko na co go stać. Nawet jednak z posiadaną obecnie potęgą legiony Thay mogłyby spokojnie rozbić w puch armie Rashemenu czy Mulhorandu, tym bardziej dziwiły więc nieskoordynowane zaczepne działania prowadzone na obu frontach, a niewątpliwie doprowadzające władze obu państw do szału. Wielu sugerowało, że dokładnie taki był zamysł Lauzorila, a prawdziwe postępy zostaną poczynione na innym froncie. Co jakiś czas docierały do stolicy też plotki o działaniach przeciw zbuntowanym enklawom na Wybrzeżu Mieczy. Oddziały Czerwonych Czarodziejów polowały na buntowników, zupełnie ignorując prawa nakładane przez miasta, w których znajdowały się enklawy, co prowadziło do zdecydowanych not dyplomatycznych słanych na ręce Lauzorila i równie zdecydowanego ich ignorowania. Plotki jednak to jedna sprawa, a zadanie, jakie miał zlecić Lauzoril, to zupełnie co innego. Audiencja dla wszystkich ochotników, których około dwudziestu zgłosiło się z różnych placówek, miała się odbyć lada chwila i cała grupka wyruszyła do tymczasowej siedziby zulkirów na spotkanie. Wobec niedyspozycyjności pałacu zulkirów przystosowano na potrzeby zebrań budynek jednego z sądów, którego główna sala miała cylindryczny kształt, ze schodami, prowadzącymi do niej z niższej kondygnacji, które wychodziły dokładnie pośrodku sali, pozwalając każdemu wzywanemu przed oblicze zulkirów doświadczyć budzącego pokorę doświadczenia powolnego wyłaniania się z głębin ziemi, by stanąć przed wzniosłymi trybunami dla zwierzchników. Tym razem jednak tylko Lauzoril oczekiwał na petentów, przy jego tronie czuwało zaś dwóch strażników. Nowy przywódca Thay zmienił się dość znacznie po przejęciu władzy. Obecnie jego nieskazitelne oblicze budziło zachwyt i absolutny szacunek w niemal każdym, kto odważył się na niego spojrzeć. Niewątpliwie w grę wchodziły potężne zaklęcia iluzji i zaklinania, w których był w końcu mistrzem, a które do tej pory były w Thay generalnie zakazane przy sprawowaniu funkcji publicznych. Stając przed tym szlachetnym władcą każdy Czerwony Czarodziej, o ile nie wykazał się naprawdę silną wolą, czuł się urzeczony i gotowy spełnić każde polecenie swego Pana. Towarzyszący Lauzorilowi strażnicy, o równie doskonałych obliczach, byli za to interesującą zagadką. Pojawili się u jego boku krótko po przejęciu władzy i nie byli żadnymi z jego wcześniejszych współpracowników. Fama na mieście głosiła, że to w istocie dwóch spośród podległych Lauzorilowi smoków w ludzkich postaciach, gotowych zniszczyć każdego, kto odważyłby się zagrozić ich mistrzowi. Jednakże w tym momencie równie dobrze mogliby być posągami, nie zaszczycili bowiem przybyłych choćby jednym spojrzeniem. Sam Lauzoril za to z żywym zainteresowaniem oglądał czarodziejów, którzy powoli i uniżenie wkraczali do wielkiej sali. Siedział na swoim wspaniałym tronie z dłońmi ułożonymi w wieżyczkę, znad których wpatrywał się po kolei w każdego wchodzącego, a spojrzenie jego wściekle zielonych oczu zdawało się odczytywać wszystkie najskrytsze myśli obserwowanego. Żaden z przybyłych czarodziejów nie wyglądał na pewnego siebie, po drodze zresztą już wymieniali swoje najczarniejsze przypuszczenia, bo chociaż perspektywa misji specjalnej, wykazania się i być może nawet zdobycia wyższej pozycji była kusząca, to po Lauzorilu można było spodziewać się wszystkiego. - Zapewne zastanawiacie się cóż takiego dla was przygotowałem - spokojny głos Lauzorila zdawał się docierać do uszu słuchaczy jednocześnie ze wszystkich stron, potęgując jeszcze aurę mistycyzmu, jaką otoczył się władca Thay i nawet ten truizm brzmiał z jego ust niepokojąco . - Mam dla was wyjątkowo… interesującą misję, która w razie sukcesu będzie bardzo ważnym krokiem na drodze do realizacji naszych planów. Jak zapewne wiecie, mieliśmy kilka granicznych incydentów z Rashemenem i Mulhorandem, nie stanowią oni jednak dla nas żadnego zagrożenia i gdybyśmy chcieli, moglibyśmy ich zniszczyć w ciągu tygodnia. Oczywiście wszystko w swoim czasie - uśmiechnął się zniewalająco, wywołując nerwowe poruszenie wśród niektórych z zebranych. - Wasza misja dotyczy jednak naszego zachodniego sąsiada, Aglarondu… W tym momencie już powszechny szmer przebiegł przez grupę; nie bez powodu Aglarond był w "pokojowych" stosunkach z Thay od lat. Ten powód miał niesamowite zdolności magiczne, przychylność samej bogini magii i na imię Simbul. Jeżeli w całym Faerunie była jedna istota, z która Czerwony Czarodziej nie chciałby się spotkać w ciemnej uliczce (ani gdziekolwiek indziej), to była to właśnie ona, królowa-wiedźma Aglarondu. W mieście pojawiały się sugestie, że po prowokacjach wobec Rashemenu i Mulhorandu logicznym następnym celem będzie Aglarond, jednak tutaj prowokacja mogła się skończyć tylko gwałtownym i bolesnym odwetem co najmniej lekko szalonej władczyni, na co nikt sprawny na umyśle nie miał ochoty się pisać. - Otóż widzicie - kontynuował Lauzoril - pod koniec tego dekadnia rozpoczynamy inwazję na Aglarond, wszystkimi dostępnymi siłami. Pora zakończyć rządy szalonej królowej-wiedźmy - beznamiętny sposób w jaki Lauzoril wygłosił swój plan poraził słuchaczy znacznie bardziej niż zrobiłaby to jakakolwiek charyzmatyczna przemowa. - Nasze armie, wraz z eskortą legionu gryfa i moich smoków wkroczą do Aglarondu, zniszczą wszystko co stanie im na drodze i w przeciągu jednego dekadnia powinniśmy mieć w rękach całe to bezużyteczne państewko. Jest jednak jeden problem… i tu właśnie wkraczacie wy. Ale! Nie musicie się martwić - Lauzoril podniósł nieco głos widząc przerażenie rysujące się na obliczach słuchaczy - nie będziecie musieli walczyć z Simbul; nawet całą waszą grupę atakującą w skoordynowany sposób rozsmarowałaby na najbliższej płaskiej powierzchni. Wasza misja wygląda następująco: Gdy tylko rozpoczniemy działania wojenne wobec Aglarondu, uderzymy jednocześnie wszystkimi siłami, dając Simbul do zrozumienia, że to nie byle zaczepka, podobna do tych, jakich ofiarami padli inni nasi sąsiedzi. Wobec tego nie ma żadnych wątpliwości, że niemal natychmiast pojawi się ona na linii frontu, gotowa spopielić każdego, kto się do niej zbliży. Moje smoki dadzą jej zajęcie na pewien czas. Kto wie, może nawet dadzą jej do zrozumienia, że pora przenieść się na tamten świat, a w tym czasie wasza grupa dostanie się do Velprintalaru, by deaktywować chroniący pałac Simbul i całą stolicę mythal - zgromadzeni magowie ze zdumieniem spojrzeli po sobie, zdając sobie sprawę z brawury takiej misji. Było powszechnie wiadome w Thay, że królowa-wiedźma otrzymała od Mystry magiczny kryształ, wspaniały kondensator do zaklęć, który obłożyła taką ilością efektów magicznych, chroniących nie tylko jej pałac, ale i całą stolicę wraz z przyległymi regionami, że zajęcie miasta wymagałoby długiego magicznego oblężenia, pozwalając Simbul miotać niszczycielskie zaklęcia zza ochronnej bariery. Żaden thajski atak na Aglarond nie dotarł do etapu oblężenia stolicy, więc do tej pory nie traktowano tego jako istotnego problemu, ale najwyraźniej Lauzoril oczekiwał spektakularnego zwycięstwa. Po wstrząsie wywołanym przez ten plan magowie przywrócili się do porządku, oczekując na dalsze słowa Lauzorila. Nikt nie odważył się zapytać o to, jak mają się tam dostać. - Mamy współpracowników w Velprintalarze, którzy umożliwią nam otwarcie portalu prowadzącego do wnętrza miasta, omijając najpotężniejsze bariery ochronne. Stamtąd będziecie musieli się w tradycyjny sposób przedostać do pałacu, każde poważniejsze użycie magii zostanie bowiem wykryte przez wewnętrzne zaklęcia ochronne i niewątpliwie przekazane telepatycznie Simbul, która w tym czasie będzie zajęta mordowaniem waszych towarzyszy na granicy. Gdy dotrzecie do pałacu, nie będziecie mogli już używać żadnych zaklęć. Na wasze szczęście niemagiczna ochrona pałacu według moich źródeł jest cokolwiek… niewystarczająca. Tak długo jak pozostaniecie niewykryci, powinniście móc bez specjalnego trudu dostać się do głównej komnaty pałacu, w której znajduje się mythal. Oczywiście dotknięcie go zapewne zabiłoby każdego, kto by się na to odważył, dlatego otrzymacie zwoje ze specjalnie przygotowanymi zaklęciami antymagicznymi, by umożliwić zabranie i przechowanie kryształu. Jednakże nie mam cienia wątpliwości, że w momencie gdy w jakikolwiek sposób zakłócicie jego magię, Simbul dowie się o waszych działaniach. Magowie wysłani do odwrócenia jej uwagi oczywiście postarają się opóźnić jej zaklęcia teleportujące, ale możecie się spodziewać, że będziecie mieli jakąś minutę od momentu naruszenia kryształu, do przybycia pałającej żądzą krwi królowej-wiedźmy. Nie muszę oczywiście mówić, że w waszym interesie jest zniknięcie z pałacu do tego czasu. Zresztą nawet gdyby się ona spóźniła, to i tak powinniście się usunąć stamtąd, bo niedługo potem dotrą tam moje smoki z zamiarem obrócenia siedziby Simbul w perzynę. Jeśli pozbawimy wiedźmę jej zaklęć ochronnych i zaplecza, nie pozostawimy jej innego wyjścia niż stanąć do otwartej walki z nikłymi szansami na zwycięstwo, lub opuścić Aglarond. Ale oczywiście cały ten plan wymaga, abyśmy pozyskali jej mythal ze stolicy i zabrali go poza jej zasięg, wprost do Thay. I na tym polega zadanie, jakiego spełnienia od was oczekuję. Tu Lauzoril zrobił długą i efektowną pauzę, napawając się widokiem ochotników, prezentujących szeroką gamę reakcji: od przerażenia, po bezdenny zachwyt. Ponownie nikt nie odważył się zadać pytań władcy, po chwili więc podjął ponownie swój wywód. - Wszelkie techniczne szczegóły zostaną wam przekazane przez dowódców całej operacji, odpowiedzą też na wszystkie wasze wątpliwości i przekażą niezbędne wyposażenie. A teraz możecie odejść. I powodzenia - zakończył uśmiechając się delikatnie, kącikami warg i spokojnie czekał aż cała grupa, po złożeniu przepisowych ukłonów, wycofała się i opuściła komnatę. Zaraz potem ochotnicy eksplodowali pytaniami i wątpliwościami między sobą, próbując ocenić jak pozostali towarzysze oceniają cały, niewątpliwie brawurowy, plan Lauzorila. Tego samego dnia jeszcze odbyła się odprawa ze wspomnianymi dowódcami operacji, którzy wyjaśnili wszelkie niejasności i rozpoczęli treningi mające przygotować magów do infiltracji pałacu Simbul. Kolejne dni upłynęły pod znakiem przygotowań, podczas gdy thajskie armie maszerowały na zachód, zajmując pozycje do zmasowanego ataku na Aglarond, co niewątpliwie nie umknęło spojrzeniu królowej-wiedźmy. Jedynym interesującym zdarzeniem, jakie przerwało Myrddinowi monotonię treningów było spotkanie z zaprzyjaźnionym czarodziejem Thazalem - tym samym, który był jedynym ocalałym z grupy magów przysłanej przez enklawę z Waterdeep do zniszczenia drużyny podróżników, która miała nieszczęście zaufać Myrddinowi, co też słusznie przypłaciła życiem. Po dostarczeniu pryzmatycznej kuli w ręce zwierzchników w Thay Thazal, jako formalny dowódca operacji, wykorzystał okazję, by podnieść swoją pozycję i obecnie zajmował wysokie stanowisko w jednej ze stołecznych akademii. Jego niezobowiązujące spotkanie z Myrddinem dostarczyło temu ostatniemu jednak powodu do przemyśleń. Chociaż cała rozmowa dotyczyła błahych tematów i wspominania starych dobrych czasów, to Thazal zdawał się być wyraźnie czymś zaniepokojony i w subtelnych sygnałach, rozpoznawalnych tylko dla nich obu, starał się przekazać ten fakt Myrddinowi, nie próbował jednak nawet rozwijać tematu, a po zakończeniu rozmowy wrócił do swojej akademii. Cokolwiek miała ta rozmowa oznaczać, nie było specjalnie czasu się zastanawiać, bo tylko godziny dzieliły Thay od rozpoczęcia jednego z najbardziej brawurowych przedsięwzięć w historii… 20. Flamerule 1383 RD, Eltabbar, ThayI nadszedł w końcu ten czas. Czternastu magów zgromadzonych w celu wykonania jednej z najbardziej brawurowych misji w historii Thay. Czas królowej-wiedźmy Aglarondu miał się dzisiaj skończyć. Tuż przed wyruszeniem jednakże wewnętrzny spokój Myrddina zburzyła nieoczekiwana wiadomość: Thazal, czarodziej z którym widział się ledwie parę godzin wcześniej został znaleziony martwy w swojej pracowni w akademii magicznej i wszystkie ślady wskazywały na to, że popełnił samobójstwo. Tknięty złym przeczuciem Myrddin kontynuował ostatnie przygotowania do misji. Cała grupa otrzymała cywilne ubrania, do absolutnego minimum ograniczono też zabierane magiczne przedmioty, a tatuaże zaprzysiężonych czerwonych czarnoksiężników zostały zamaskowane. Po zakończeniu przygotowań nikt nie miałby podstaw sądzić, że ta gromadka plebejuszy jest oddziałem szturmowym Thay. Portal, zamknięty w jednym z najtajniejszych laboratoriów stolicy, czekał na nich. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, został otwarty i jeden po drugim przekroczyli go, wyruszając w podróż do stolicy Aglarondu. Pomieszczenie, w którym znaleźli się po wyjściu wyglądało na zwyczajny magazyn, za to niezwykle zaniedbany, kamienna budowla nosiła liczne ślady upływu czasu. Sam portal został stworzony najwyżej parę dni temu, ale miejsce musiało zostać wybrane dużo wcześniej. Oddział magów został powitany przez ubraną w czarny strój postać, poza nią w magazynie oczekiwało kilka innych osób, wszyscy byli niewątpliwie ludźmi. Z nieskrywaną radością powitali czerwonych czarnoksiężników i zaczęli tłumaczyć, w jaki sposób można dostać się do pałacu. I chociaż nieznani agenci zdawali się dobrze skrywać swoją przynależność, Myrrdinowi nie uszedł drobny szczegół ubioru jednego z nich, odsłonięty przypadkiem i zaledwie na krótki moment, wystarczający jednak do identyfikacji: złota brosza Zhentarimów z dodatkowym motywem promienistego słońca: symbol Cyrikowców, odłamu zhentarimskiego, szpiegującego wszystko i wszystkich. Fakt, że najwyraźniej sprzymierzyli się oni z Thay pod wodzą Lauzorila wydał się Myrddinowi intrygujący i niepokojący zarazem. Wyjaśniało to jednak, jak to było możliwe, że ktoś zdołał zamaskować magiczny portal wiodący do Velprintalaru pod nosem Simbul i bez jej wiedzy. Pozostało więc tylko kontynuować misję zgodnie z wytycznymi. Chociaż na granicy z Thay sytuacja była bardzo napięta, w stolicy Aglarondu hucznie obchodzono święto ku czci Chauntei, bogini życia i urodzaju. Wobec licznych zgromadzeń w całym mieście nie było podstaw do oczekiwania problemów przy przedostaniu się do pałacu. Zwłaszcza, że niemal w tym samym czasie na granicy Thay i Aglarondu miała się rozpocząć inwazja armii czerwonych czarnoksiężników i uwaga królowej-wiedźmy skupiała się gdzie indziej. Po przekazaniu dokładnych poleceń oddziałowi magów, cyrikowcy wyprowadzili ich do wyjścia z kryjówki, a sami poczęli demontować dopiero co użyty portal i usuwać ślady swojej obecności. Niewątpliwie nie chcieli, by w razie wpadki w jakikolwiek sposób powiązano ich z Thay. Podziwu godna skrupulatność. Oznaczało to także brak drogi powrotnej. Jeżeli magom nie udałoby się zdjąć zaklęć ochronnych pałacu, nie byliby w stanie wydostać się ze stolicy. Cóż, wszystko albo nic. Oddział rozdzielił się na mniejsze grupki, które miały dostać się do pałacu różnymi drogami. Grupa Myrrdina miała zaskoczyć strażników pod jednym z bocznych wejść. Zgodnie z informacjami od cyrikowców pod tą właśnie bramą urządzono jeden z większych festynów, umożliwiając bezproblemowe wtopienie się w tłum. Rozochocona winem tłuszcza niemagicznych parszywców do tego przynajmniej się nadawała, by pozwolić dotrzeć w okolice bram pałacu niepostrzeżenie. Tu jednak czarodziejów spotkała groźna niespodzianka: zgodnie z informacjami bramy miało cały czas strzec dwóch strażników, nie licząc patroli. Nie zastali jednak nikogo. Kilka chwil dalszej obserwacji potwierdziło, że coś jest nie tak. Nie było jednak odwrotu, czarodzieje wkroczyli więc do pałacu, przygotowując się na niespodzianki. Znaleźli wartowników tuż za bramą. Twardo stojących na swoim posterunku. Spetryfikowanych wręcz. Oznaczało to, że ktoś rzucił w pałacu Simbul zaklęcia i nie wywołał alarmu. Nawet z okolic bramy Myrrdin był w stanie dostrzec strażników na innych poziomach pałacu, przechadzających się beztrosko i najwyraźniej nieświadomych ataku. Nerwowość drużyny wzrosła. Nie było czasu na zwlekanie, ruszyli pośpiesznie w stronę sali tronowej Simbul. Po drodze natknęli się na jeszcze kilku strażników, martwych, spetryfikowanych lub w inny sposób zneutralizowanych. Przez całą drogę nie napotkali ani jednego przeciwnika, ani śladu otwartej walki i ani śladu uaktywnionych alarmów. Wspaniały pałac Simbul nagle zmienił się w wyobraźni magów w jedną wielką pułapkę. Nie mieli jednak innego wyjścia, musieli kontynuować. Pod salą tronową natknęli się na pozostałych członków oddziału, którzy przedostali się inną drogą i z wyrazu ich twarzy mogli wywnioskować, że spotkało ich to samo. Nie czekając więc otwarli wielkie wrota wiodące do sali tronowej królowej-wiedźmy, oczekując na najgorsze. Przed ich oczami ukazała się obszerna sala, największa w całym pałacu, ze wspaniałymi kolumnami podpierającymi pięknie zdobione sklepienie jakieś dwadzieścia metrów nad ich głowami. W przeciwległym końcu sali, za postumentem z tronem władczyni, od samego sufitu do podłogi rozciągała się krystaliczna struktura przypominając przezroczysty stalagnat. W najwęższym jego miejscu widniała niewielka przerwa, w której wirował błyszczący wszystkimi kolorami niewielki kryształ: owiany tajemnicą mythal Aglarondu, dar bogini magii Mystry, przedmiot nasączony niesamowita ilością zaklęć, chroniący całą stolicę królestwa. Teraz natomiast otaczało go kilka postaci w różnokolorowych szatach, jedna zaś, w momencie gdy Thajczycy wkroczyli do sali, pochwyciła kryształ w pojemnik łudząco podobny do tego, jaki zaprojektowano w Thay. Czerwoni Czarnoksiężnicy widząc to rzucili się do ataku, nie dbając już o alarmy, bo gdy tylko mythal został odseparowany od potężnego kryształowego filara, fizycznie odczuwalne uderzenie wywołane deaktywacją zaklęć ochronnych odczuli wszyscy zgromadzeni, a w całym pałacu, a zapewne i w cały mieście, zawyły alarmy. W stronę tajemniczych postaci pomknęły mordercze zaklęcia, zanim jednak osiągnęły swój cel, przeciwnicy zaczęli teleportować się z pałacu. Dwóch z nich zostało jednak ugodzonych i padło na ziemię. Czerwoni Czarnoksiężnicy dopadli do filaru w pościgu za przeciwnikami, jednakże kryształ przepadł. Postać, która go zdobyła, zdołała uciec. Dwaj leżący na ziemi osobnicy byli zaś, podobnie jak sami thajczycy, ubrani w niewyróżniające się niczym szaty. Myrrdin dostrzegł jednak u jednego z nich wyjątkowo charakterystyczny element: fioletowy pierścień na palcu, z bardzo charakterystycznego metalu. Pierścień, który widział już kilkakrotnie. Symbol organizacji zwanej Kręgiem. Nie miał jednak czasu by chociaż podzielić się odkryciem, bo do sali zaczęli wbiegać i teleportować się strażnicy pałacu, gwałtowny wzrost intensywności aur świadczył zaś, że lada chwila powróci sama Simbul. W tym samym momencie też ciała martwych przeciwników zniknęły, niewątpliwie teleportowane zaklęciami warunkującymi. Niektórzy z Czerwonych Czarnoksiężników widząc kompletną porażkę misji także zaczęli się teleportować. Kilku zdążyło już uciec, gdy wtem seria wyładowań magicznych przetoczyła się po sali, spopielając na miejscu kilku spośród magów, jak również część straży pałacowej. Gdy strumienie magicznej energii rozwiały się, przed tronem pojawiła się płonąca żądzą zemsty królowa-wiedźma, Simbul, spoglądając prosto na pozostałych Czerwonych Czarnoksiężników... Zaskoczeni wyciem alarmów mieszkańcy stolicy z niepokojem spoglądali w stronę pałacu królowej, nieświadomi tego, iż lada chwila przyjdzie im uczcić święto bogini plonów w niezwykły sposób. Z przedmieść miasta dało już się zauważyć sylwetki smoków, dosiadanych przez Czerwonych Czarnoksiężników, które niosły Aglarondowi zagładę…
|
|
|
Post by Modrick on Apr 24, 2015 5:54:07 GMT
Przygody Czerwonego Czarnoksiężnika Część szósta: Zmiany
25. Flamerule 1383 RD, Pustynia Calima, CalimshanPo obfitującej w niespodzianki wycieczce do Aglarondu Myrddin stwierdził, że pora powrócić do swojej mistrzyni. I chociaż teoretycznie rzecz biorąc jego ranga pośród Czerwonych Czarnoksiężników nie wymagała już absolutnego poddania rozkazom mistrzyni, warto było podtrzymywać przyjazne stosunki z bezpośrednim przełożonym w hierarchii magokracji, o ile nie miał ów zamiarów pozbawić swojego ucznia życia w najbliższej przyszłości. Obsesja mistrzyni Iphoeth na punkcie zaginionego calimshyckiego artefaktu sprawiała zaś, że była to perspektywa odległa i raczej można było liczyć na jej pomoc w tym momencie. Myrddin odwiedził ją parę razy na pustyni Calim w okresie po powrocie z Waterdeep, ostatnim razem był tam jednak jeszcze przed wybuchem wojny domowej. Wiedział jednak doskonale dokąd należało się teleportować, jako że obóz mistrzyni przygotowany był na długotrwałe wykopaliska. Pierwszym zjawiskiem, jakie zauważył, gdy teleportował się na miejsce, był potworny, ogłuszający wręcz huk. Po krótkiej chwili, gdy odzyskał zdolność widzenia, tymczasowo zaburzoną przez teleportację, dostrzegł jak dookoła obozu szaleje monstrualna wprost burza piaskowa, produkująca ten przeraźliwy odgłos. Obóz był chroniony stosowną barierą magiczną, dookoła niego roztaczała się więc półprzezroczysta bańka błyszcząca drobnymi wyładowaniami magii, za nią zaś szalała największa burza piaskowa, jaką Myrddin kiedykolwiek widział. Mimo że był środek dnia, praktycznie jedynym źródłem światła były magiczne ognie płonące na terenie obozu. Zaraz zaś za brzegiem bariery wszelkie światło tonęło w kotłujących się masach piasku, rzucanych na wszystkie strony przez rozszalałe wichry. Nawet wewnątrz bariery czuć było wiatr, aczkolwiek nieporównywalnie słabszy, a ziarenka piasku porwane w powietrze unosiły się nienaturalnie wolno wraz z wiatrem, spowolnione magią bariery. Jednakże było ich na tyle dużo, by zaraz zaczęły dostawać się we wszystkie szczeliny szat Myrddina. Ten od razu zaczął się odpowiednio zabezpieczać, próbując jednocześnie zorientować w sytuacji na terenie obozu. Sam obóz był niewielki, kilka wzmocnionych namiotów, w tym tylko jeden z nich przeznaczony do zamieszkania, jako że mistrzyni Iphoeth prowadziła swoje badania samotnie, twierdząc że adepci na wykopaliskach prowadzą jedynie do problemów i bezsensownie giną na pierwszej pułapce, jaką muszą rozbroić. Zamiast adeptów używała więc niewielkiej gromadki golemów i innego rodzaju pomniejszych konstruktów, pokornie i perfekcyjnie wykonujących każdy jej rozkaz. Teraz zaś większość z nich stała bezczynnie pomiędzy namiotami, lub przechadzała się po z góry ustalonych trasach dookoła obozu. Po paru chwilach od przybycia Myrddina zdołał dostrzec on jakąś postać w pobliżu największego namiotu, niemal całkowicie zasłonięta wieloma warstwami szat w celu ochrony przed wszechobecnym piachem, która machała w jego stronę, nakazując mu podejść. Z uwagi na ogłuszający huk nawałnicy nie pozostało mu nic innego jak tylko pójść za nią do głównego namiotu. Gdy tylko weszli do środka, wszelki hałas niemal zupełnie ustał, zmieniając się w odgłos przypominający odległe dudnienie. Iphoeth nie używała żadnego z wariantów pozawymiarowych magicznych siedzib Leomunda, zamiast tego wolała stosownie umagicznić i wzmocnić konstrukcję odpowiedniego budynku bezpośrednio na planie materialnym. Namiot obrzucony był więc spora ilością łatwo wyczuwalnych zaklęć ochronnych, w tym najwyraźniej zaklęciem wyciszenia. - Wybrałeś sobie świetną porę na wizytę - Iphoeth, bo nie było już wątpliwości że to ona, rzuciła z przekąsem - chociaż z drugiej strony ciężko byłoby ostatnio o lepszą porę - dodała po chwili. - Tu możemy spokojnie rozmawiać, jestem pewna, że masz wiele pytań - powoli zdjęła ciężki płaszcz chroniący przed piachem i rozpięła skrywający jej twarz kaptur. Wydała się Myrddinowi wyraźnie starsza, niż jeszcze parę tygodni wcześniej, gdy był tu ostatni raz. W jej oczach można było dostrzec ślady wyczerpania. - Mija już jakiś tydzień odkąd zaczęła się ta przeklęta burza piaskowa. Tydzień! Od samego początku z równą intensywnością, nawet nie raczy się przesunąć na inne miejsce; albo szczególnie chce mi zrobić na złość wisząc nad moim obozem, albo rozciąga się na setki kilometrów. Myślałam nawet nad powrotem do Thay, ale stwierdziłam, że skorzystam z okazji by zastanowić się nad paroma rzeczami, jakie trapiły mnie od dłuższego czasu. A najbardziej trapiło mnie jak wiele z nich łączyło się z Tobą - rzuciła Myrddinowi badawcze spojrzenie, od którego odruchowo zadrżał. - Spodziewam się też, że cokolwiek chciałeś się dowiedzieć, właśnie z tym się wiąże, pozwolisz więc starszej kobiecie - powiedziała z cieniem uśmiechu - poopowiadać co też sobie umyśliła, a potem możesz zapytać się, jeżeli nie rozwieje to wszystkich Twoich wątpliwości. Nie czekając nawet na odpowiedź Myrddina od razu podjęła opowieść, przybierając swój zwyczajowy ton wszechwiedzącego wykładowcy, którego Myrddin tak nie znosił. - W ciągu ostatnich paru miesięcy w Thay zdarzyło się znacznie więcej rzeczy, niż można by tego oczekiwać, oczywiście wojna domowa ma to do siebie, że wiele się przy jej okazji dzieje, ale po dłuższej analizie zaczęłam dostrzegać znacznie wcześniejsze ślady, pozornie niezwiązane wydarzenia, które stawały się o wiele bardziej znaczące, gdy założyć ich związek ze wspomnianymi. Tajne projekty Szass-Tama, atak demonów na terenach akademii przywołań Nevrona, pojmanie i sprowadzenie do stolicy planetara z planów niebiańskich, musiałeś czytać o tych zdarzeniach w raportach. Ilekroć zaś próbuję zidentyfikować ich początek, nieubłaganie pojawia się jeden wątek: anomalie w Amphail, które miałeś zbadać. Minęło pół roku od tamtego czasu i dalej nie wiemy co było ich przyczyną. Mało tego, od tamtego czasu dostaliśmy raporty o anomaliach z całego Faerunu. Rozejrzyj się chociażby dookoła. Ta burza piaskowa? Lokalni mieszkańcy pewnie powiedzą, że to znowu dżinni Calim i Memnon walczą ze sobą, ale jak dla mnie to wygląda na kolejną anomalię. Coś się dzieje w Krainach i Thay nie ma pojęcia co. A wojna domowa? Wszyscy wiedzieliśmy, że stronnictwo imperialistyczne Lauzorila w końcu wykona ruch, ale czemu teraz? Co więcej, skąd Lauzoril zdobył armię smoków posłuszną każdemu jego słowu? Wszystko wskazuje, że musiało się to zdarzyć w ostatnich miesiącach, bo inaczej ktoś by zauważył. Szass-Tam musiał wiedzieć pierwszy, wszystko zawsze trafia do niego. A jednak jego prace przy barierze wokół pałacu zulkirów zaczęły się dopiero na parę tygodni przed atakiem Lauzorila - Iphoeth zaczęła nieskładnie wymieniać zdarzenia z ostatnich miesięcy, których Myrddin był doskonale świadomy, jego mistrzyni musiała też wiedzieć, że nie jest to dla niego nic nowego, a jednak kontynuowała swój potok myśli. - Amphail było początkiem, kamykiem, który poruszył lawinę. Mówimy czasem w historii o punktach kluczowych, gdy wiele drobnych intryg splata się w jedną i wywołuje katastrofalne zdarzenia, z jakże niepozornych początków. Badaliście pochodzenie anomalii i trafiliście na szalonego maga jakiegoś dziwacznego "Kręgu", którego projekt musiał być odpowiedzialny przynajmniej częściowo za niektóre z anomalii z regionu. Wiemy też, że agenci tej organizacji polują do dzisiaj na magiczne przedmioty, w legalny sposób, bez żadnych podejrzanych działań. - Myrddin zorientował się, że Iphoeth nie mogła wiedzieć, co dopiero stało się w Aglarondzie. - A jednak wtedy, w Amphail, jeżeli mam rację, posunęli się do drastycznych działań. Ilekroć rozważam tę sytuację, to dochodzę do wniosku, że cała ich operacja miała na celu dostanie się do tych podziemi w Amphail, które zostały odsłonięte dopiero po całej serii anomalii magicznych. Nie mogło to być przypadkowe, gdyby ktoś chciał ukryć tam coś istotnego, niewątpliwie obłożyłby podziemia całą serię barier maskujących, zniszczonych przez anomalie. A zresztą czy nie to właśnie powiedział wam wysłany tam czarodziej, Tarnikos? A cóż takiego mogli ukryć w tych podziemiach, jeśli nie ową tajemniczą pryzmatyczną kulę, którą byłeś tak miły dostarczyć nam do Thay. - głos Iphoeth był całkowicie pozbawiony emocji, gdy wypowiadała te słowa. Zamilkła po nich na moment, jednak Myrddin nie zdążył nic odpowiedzieć, bo zaraz podjęła dalej opowieść. - Kula. Pryzmatyczna kula o nieznanym działaniu, podobno mająca za zadanie działać jako wzmacniacz zaklęć, a jednocześnie będąca bardzo ważnym i niebezpiecznym przedmiotem. I to pomimo kompletnego braku interesującej aury wokół niej. Bo tak wam w końcu powiedział ten czarodziej. I gdzie was odesłał, aby ją zabezpieczyć? Do ukrytej świątyni boga smoków, ni mniej ni więcej. Kula zaś trafiła do Thay i z uwagi na ślad magii zaklinania znalazła się szybko w rękach akademii zaklinania i wobec kompletnej niemożności znalezienia dla niej praktycznego zastosowania w końcu zniknęła gdzieś na szczycie hierarchii, po dotarciu do Lauzorila. Czyż to nie intrygujące, że parę miesięcy później Lauzoril przejął władzę w Thay przy pomocy armii smoków? Przypuśćmy na moment, że kula robi to, co powiedział Tarnikos i że Lauzoril znalazł sposób na jej wykorzystanie do wzmocnienia własnej, niemałej w końcu potęgi w sztuce zaklinania. Uzasadniałoby to poniekąd to, co się stało. Ale czy na pewno? - kolejne spojrzenie Iphoeth wywołało u Myrddina mimowolne drżenie. Przeniosła jednak po chwili wzrok na ścianę i kontynuowała opowieść. - Tarnikos dał wyraźną wskazówkę odnośnie kuli - Szare Wierchy i tajemniczą świątynię Bahamuta, boga złotych smoków. Drużyna, którą tam wysłał nie była w stanie tam dotrzeć z powodu "naszej" interwencji, a relacja o tym dotarła do archiwów Thay zarówno w Twoim raporcie, jak i tym napisanym przez Thazala. A jednak upłynęły miesiące od tego czasu i nikt nie pofatygował się podjąć tego wątku. Krótko po waszym powrocie z Waterdeep osobiście odwiedziłam wielkie archiwa i rzuciłam na jednego z golemów-archiwistów zaklęcia nakazujące przekazywanie mi wszelkich zmian odnośnie waszych raportów i wynikających z nich misji. Drobiazg, w pełni legalny oczywiście, jako że jestem Twoją mistrzynią, tym bardziej, że wśród setek archiwistów takie zaklęcia łatwo ulegają przeoczeniu. I przez te wszystkie miesiące, po tym jak kopie raportów trafiły do Lauzorila razem z kulą, nic się nie zmieniło. Aż do ostatniego tygodnia. Możesz wyobrażać sobie moje zdziwienie, gdy otrzymałam informację z archiwów, że wszystkie raporty dotyczące misji w Amphail zostały usunięte, bez podania przyczyn ani zleceniodawcy. Moje prościutkie zaklęcie w niezamierzony sposób obeszło tę próbę usunięcia śladów i pozwoliło mi dotrzeć do wniosków, jakie Ci teraz prezentuję. Ostrzegłam Thazala, w odpowiedni sposób oczywiście, który miał przekazać ostrzeżenie i dla Ciebie. Ostatnim, czego dowiedziałam się z Thay, to że Thazal popełnił samobójstwo. I to nie zwykłe samobójstwo. To nie było zabójstwo zaaranżowane na samobójstwo, jak to zazwyczaj miało miejsce. Nie, Thazal w pełni świadomie podciął sobie żyły. Żadna magia wpływająca na umysł nie pozwala zmusić myślącej istoty do aktu w tak oczywisty sposób śmiercionośnego. A dzień później los upomniał się o mnie. - wypowiedziała to zdanie z nutką smutku w głosie. Myrddin zaś dopiero w tym momencie zorientował się, co wprawiało go w taki niepokój. Gdy spróbował się ruszyć, odkrył, że został unieruchomiony i, co gorsza, stracił dostęp do magii. - Przybył do mnie sam, w całym blasku swej potęgi. Zapewne moje niewinne zaklęcie zwróciło jednak czyjąś uwagę, prowadząc go prosto do mnie. A może po prostu usuwał przeszkody... jedna po drugiej... - spojrzała z rozdzierającym smutkiem w oczach na Myrddina - nie mogłam nic zrobić, kazał mi zawezwać siebie, gdy... gdy nadejdzie czas... Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, towarzyszył im jednak wyraźny impuls magii, jaki obiegł namiot i chwilę później koło czarodziejki zmaterializował się Lauzoril. Nie był to jednak ten sam czarodziej, jakiego spotkał Myrddin na audiencji przed wyprawą do Aglarondu. Jego oblicze jaśniało niesamowitym, wręcz oślepiającym blaskiem, piękno jego twarzy było tak nieziemskie, że do myśli Myrddina wdzierały się jak szalone myśli tylko o tym, by paść na kolana i służyć Lauzorilowi na wieki, wszelki opór, wszelkie ślady wolnej woli zdawały się rozpływać na widok tego nieludzkiego piękna, nieosiągalnego dla śmiertelników i niegodnego bycia podziwianym przez takiego nędznego robaka jak Myrddin. Obok Lauzorila Iphoeth zamarła w bezruchu, ledwie tylko poruszając wargami i powtarzając jak mantrę "gdy nadejdzie czas... gdy nadejdzie czas...". - A więc jednak przybyłeś do swojej starej mistrzyni - w głosie Lauzorila słychać było tylko bezkresną nienawiść, tak niesamowicie kontrastującą z olśniewającym pięknem jego oblicza. Uniósł dłoń celując nią w twarz czarodzieja, wokół jego palców poczęły iskrzyć magiczne wyładowania, mimo tego, że nie wypowiadał żadnych słów zaklęcia. - Ostatni element, ostatnie ogniwo łańcucha. Miałem nadzieję pozbyć się Ciebie w bardziej elegancji sposób. Ale cóż. To nic osobistego, ale nadszedł Twój czas - dodał tylko z szyderstwem w głosie, a strumienie energii z dłoni Lauzorila płynęły w kierunku twarzy Myrddina. - Gdy nadejdzie czas... gdy nadejdzie czas... nadszedł... CZAS! - twarz Iphoeth, pozostająca do tej pory niemal w bezruchu, nagle zabłysnęła, gdy dreszcz wstrząsnął czarodziejką na słowa Lauzorila i seria wyładowań magicznych obiegła cały namiot. Myrddin niemalże mógł wyczuć jak potężne zaklęcie rozpraszające, być może nawet rozłączenie magii obejmuje całą trójkę, a do niego samego wraca kontrola nad magią. Z zewnątrz namiotu doszedł potworny huk i potem seria trzasków i dudnień: bariery ochronne przestały działać, potrzeba było zaledwie chwili by cały obóz został kompletnie zdewastowany przez szalejący żywioł. Namiot opierał się jeszcze naporowi burzy piaskowej, ale pozostały im sekundy. - Niemądrze jest atakować czarodzieja w jego siedzibie - Iphoeth powiedziała z satysfakcją w głosie do Lauzorila, a Myrddin dostrzegł w niej swoją starą mistrzynię, tak jakby zaklęcie, które na nią wpływało, utraciło swoją moc, choćby na chwilę. Zaraz potem zwróciła się do Myrddina, wydając mu ostrym tonem polecenie: - Uciekaj! Lauzoril przerwał zaklęcie, jakim celował w Myrddina i ze wściekłością wykrzywiającą jego nieskazitelne oblicze, które wciąż jednak sprawiało, że Myrddin z ledwością mógł podjąć jakąkolwiek akcję, spojrzał prosto na Iphoreth. W mgnieniu oka radość czarodziejki zniknęła z jej twarzy, zastąpiło ją przerażenie. Zaczęła bezwolnie inkantować zaklęcie, a wokół jej dłoni uformowała się jaskrawozielona aura. Myrddin rozpoznał zaklęcie dezintegracji. Dłonie czarodziejki poczęły zbliżać się do jej klatki piersiowej, ona zaś ostatni raz spojrzała na Myrddina, rzucając mu błagalne spojrzenie: - Ratuj... nas... Gdy dłonie dotknęły reszty jej ciała, czarodziejka w mgnieniu oka zamieniła się w proch. Myrddin nie czekał aż Lauzoril ponownie zwróci się w jego stronę, dookoła namiot zaczynał się rozpadać pod naporem żywiołu. Zbierając całą swoją wolę na ten jeden gest, Myrddin zdołał rzucić zaklęcie teleportacji... 5. Eleasis 1383 RD, Szare Wierchy, Dzikie PograniczeDla Myrddina wszystko było skończone. Jego mistrzyni zginęła, a władze Thay uczyniły sobie za punkt honoru wyeliminowanie go. Jeżeli dla Lauzorila pozbycie się ostatniego świadka prawdziwego pochodzenia pryzmatycznej kuli było tak istotne, nie było żadnej nadziei na wkupienie się w łaski ojczyzny i pozostawało jedynie wygnanie. Nie mógł nawet spróbowac sprzymierzyć się z opozycją wobec Lauzorila, skupiała się ona głównie w zbuntowanych enklawach na Wybrzeżu Mieczy, a te zaledwie parę dni temu zostały zmasakrowane. Cały dotychczasowy dorobek Myrddina poszedł na marne i nie miał się teraz gdzie podziać. Nawet zbliżanie się do wschodnich regionów Faerunu było szalenie niebezpieczne z uwagi na agresywną politykę Lauzorila - mógłby w każdej chwili paść ofiarą wysłanych przez niego agentów. Od razu po ucieczce zastosował swoje zaklęcia ochrony przed wieszczeniem, ale poszukiwać go mogła cała katedra wieszczenia największej magicznej potęgi Faerunu, przed taką potęgą niewiele było możliwości ukrycia się. Nie było żadnego wyjścia. Myrddin spędził kilka dni po ucieczce z Calimshanu bezmyślnie krążąc w kółko po pustkowiu, na które wyrzuciło go pospiesznie rzucone zaklęcie teleportacji. Miotał się między kompletną bezsilnością, a furią, wymierzoną przeciw całemu światu. Targały nim tak silne emocje, że nie był w stanie nad sobą panować, ani myśleć racjonalnie. Próbował odnaleźć chociażby jedną nić nadziei, której mógłby się uczepić i spróbować odzyskać panowanie nad własnym życiem. Miał teraz potężnych wrogów, którzy nie poddadzą się, póki go nie dopadną. Nie mógł się zaszyć w dziczy i bezsilnie czekać na odnalezienie i zagładę. Musiał coś zrobić. Z kilkudniowego otępienia wyrwało go potężne wyładowanie Splotu, z jakim nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Gdzieś na świecie potężna energia została wyładowana w niesamowicie gwałtowny sposób, wstrzasając fundamentami magii. Myrddin nie wiedział kto, ani dlaczego, był za to odpowiedzialny, ale ten niesamowity impuls energii wyrwał go z ospania, jakie opanowało go po dramatycznych wydarzeniach ostatnich dni. Zdołał wreszcie zebrać się w sobie i podjąć jakąś decyzję, nawet jeśli miała oznaczać dla niego śmierć. Nie mógł uciec przed konsekwencjami swojego zaangażowania w losy pryzmatycznej kuli, pozostało spróbować przyjąć aktywną postawę, wbrew oczekiwaniom przeciwników. Zdecydował się wyruszyć śladem pierwotnie zamierzonej drogi kuli, którą przerwała jego ingerencja. Wiedział, że ich zleceniodawca, Tarnikos, nakazał dostarczyć kulę do świątyni boga smoków Bahamuta, zagubioną gdzieś w Szarych Wierchach. Wiedział też, że po dostarczeniu przedmiotu do Thay nikt z akademii nie pofatygował się, przynajmniej oficjalnie, by podążyć tym tropem, nie było zresztą w tym sensu, skoro kula była w ich rękach. Dokumenty opisujące sposób dotarcia do tej świątyni przepadły jednak gdzieś w przepastnych archiwach Thay, Myrddin zaś jedynie jak przez mgłę pamiętał podstawowe wskazówki dotyczące sposobu dotarcia na miejsce, które zapamiętał z pobieżnego przejrzenia notatek Tarnikosa w jego domu po pozbyciu się swoich współtowarzyszy. Trzeba więc było znaleźć inny sposób na odnalezienie tej lokacji. Pierwszym przystankiem miały być bezkresne biblioteki Halruaa. Chociaż magiczne królestwo było głównym przeciwnikiem Thay, to nigdy nie było problemów z wysyłaniem do niego szpiegów. Myrddin nie miał wątpliwości, że zdoła z łatwością dostać się do publicznych bibliotek i tam odnaleźć niezbędne mu wskazówki. Nie spodziewał się jednak, że zastanie całe królestwo zapieczętowane. Halruaa zamknęło swoje granice, blokując górskie przełęcze będące jedynymi lądowymi drogami dostępu z reszty kontynentu i ustanowiło blokadę przeciw teleportacji na całej granicy, skutecznie izolując się od otoczenia. Widział karawany podróżników, które w zdumieniu zawracały z traktu, lub rozbijały obozy, licząc na wyjaśnienie sytuacji. Z rozmów dowiedział się, że do wydarzenia doszło nagle i nikt nie ma pojęcia, jakie były tego powody. Zobaczył natomiast, że w powietrzu granica była patrolowana co jakiś czas przez lewitujących czarodziejów czy latające halruaańskie statki, próba sforsowania jej mogła się więc skończyć tragicznie. Nie pozostało Myrddinowi nic innego, jak znaleźć inny kierunek swoich poszukiwań. Wrota Zachodu, wielkie miasto położone na zachodnim krańcu Morza Spadających Gwiazd, od wieków cieszyły się mianem stolicy wszelkiego upodlenia i przestępczości. Jak to rzadko bywa w historii, miano to było najzupełniej zasłużone. Od anarchii całą tę społecznośc dzieliła wyłącznie kontrola sprawowana przez Zhentarimów, która ograniczała się do zdobywania jak największych zysków z działalności miasta. Nadawało to jednak całej okolicy pewne pozory praworządności i Wrota Zachodu funkcjonowały jako najbardziej dysfunkcyjne, ale jednak miasto Faerunu. Gdy Myrddina zawiodły próby odnalezienia lokalizacji świątyni Bahamuta u jego naturalnych sojuszników, pozostało poszukać informacji u jego naturalnych wrogów. Myrddin szybko odnalazł się w piramidzie przestępczej, jaka rządziła miastem, bo chociaż sam by to niechętnie przyznał, niewiele różniło ją od naturalnego sposobu sprawowania władzy w Thay. Szybko więc, kosztem kilkunastu żywotów i paru drobnych przysług, zdołał dotrzeć do osób posiadających niezbędne dla niego informacje. Wiedział doskonale, że władający miastem Zhentarimowie kontrolowali także miasteczko Llorkh, leżące u podnóży górskiego pasma Szarych Wierchów, do nich też nieubłaganie prowadziły zgromadzone przez niego we Wrotach Zachodu tropy. Ostatni kontakt czekał na niego w Błękitnym Sztandarze, eksluzywnej karczmie w centrum miasta. Mapy zrabowane w napadzie na inną świątynię Bahamuta w zupełnie innej części Faerunu i dobrych kilkadziesiąt lat wcześniej nie były może idealne, ale dawały wystarczający punkt zaczepienia. Dostarczający je Bane'ita otrzymał za swoją przydatność od Myrddina sowitą nagrodę. Kolejnym przystankiem było miasteczko Llorkh, gdzie udało się uzyskać więcej lokalnych informacji, niezbędnych przy próbach użycia przestarzałych map do czegoś pożytecznego i wreszcie Myrddin mógł udać się na wycieczkę w góry, w poszukiwaniu zaginionej świątyni. Zaawansowana magia była bezcennym sojusznikiem w takich sytuacjach i coś, co potencjalnie niemagicznym plugawcom mogłoby zająć miesiące, Myrddinowi zajęło ledwie paręnaście godzin. Pomogły w tym jednak także czynniki od samego czarodzieja niezależne. Świątynia okazała się być ukryta w kotlinie pomiędzy szczytami górskimi, wbudowana w okazałą skalną ścianę tak, że jedynie po wylądowaniu w tejże kotlinie dało się ją w ogóle dostrzec. Jednocześnie jednak burzyła ten skryty charakter swoim wielkim i wyeksponowanym wejściem, dającym jasno do zrozumienia, że nie korzystali z niej wyłącznie humanoidalni słudzy smoków. Niewątpliwie jednak wcześniej musiała być chroniona silnymi zaklęciami maskującymi, których stopniowo zanikające ślady szybko zauważył Myrddin. Elementem najbardziej jednak demaskującym niedawne zmiany w organizacji życia świątynnego musiały być ślady licznych eksplozji, magicznie zdeformowane skały dookoła wejścia do kompleksu i rozległe uszkodzenia całej widocznej z zewnątrz struktury. Ewidentnie ktoś jednak dotarł do ukrytej świątyni nie tak dawno temu i Myrddin gotów był się założyć, że wiedział, kto był autorem tych zniszczeń. W pełni świadomy zagrożenia, jakie niosła za sobą ta decyzja, zdecydował się jednak na zbadanie ruin, licząc na jakieś wskazówki, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że był to jego jeden jedyny trop. Z bliska świątynia przedstawiała jeszcze żałośniejszy widok, niż z oddali. Ślady otwartej walki z udziałem licznej kadry czarującej po obu stronach starcia były aż nadto widoczne, poza nimi widać było jednak liczne ślady celowego i metodycznego wandalizmu, który musiał się dokonać po ewidentnej porażce obrońców. Co ciekawe, Myrddin nie znalazł żadnych ciał, czy nawet śladów ciał do tychże obrońców należących. Wnętrze świątyni było w podobnym stanie do głównego wejścia. Liczne pomniki wcześniej zdobiące galerię wiodącą wgłąb kompleksu, leżały zmasakrowane na posadzce świątyni, ściany zdobiły kratery po wyładowaniach magicznych, a jednocześnie brak był wszelkich śladów poległych. W końcu Myrddin dotarł do centralnej sali świątyni, która była w znacznie lepszym stanie, niż reszta kompleksu. Przede wszystkim rzucał się w oczy ogromny ołtarz poświęcony Bahamutowi, z olbrzymim posągiem przedstawiającym praojca smoków, zupełnie nietkniętym przez najeźdźców. Czy to agresorzy tak byli ujęci pięknem tej rzeźby, czy mieli jednak na tyle zdrowego rozsądku, by nie prowokować zemsty Bahamuta otwarcie profanując główny ołtarz jego świątyni, pozostało jednak tajemnicą. Myrddin kontemplował tę tajemnicę przez dłuższą chwilę, gdy nagle zorientował się, że po raz kolejny dał się złapać jak najgorszy uczniak w pułapkę, oto bowiem poczuł magiczne bariery opadające dookoła, odcinające mu dostęp do jego zaklęć teleportacyjnych. Za sobą usłyszał cichy szmer szat delikatnie sunących po zasypanej gruzem posadzce i odwrócił się, by stanąć oko w oko z drugim swoim bezpośrednim przełożonym, który, jak miał podstawy sądzić, również miał zamiar go zamordować. Pośrodku sali tuż nad podłogą lewitowała sylwetka nieumarłego licza, zulkira nekromancji i niedawnego jeszcze nieformalnego władcy Thay, Szass-Tama. Uśmiechał się on do Myrddina w taki sposób, że ten szybko zorientował się, że czeka go oto los znacznie gorszy od śmierci. - Witaj Myrddinie, czekałem na Ciebie. Mamy dużo do zrobienia...
|
|